Dzisiaj filozoficznie!
LR
Wstając rano tego zwykłego wakacyjnego poranka, Hermiona
nie była świadoma tego co na nią spadnie. Rutyna rozeszła się poprzez jej żyły
i trawiła ciało. Codziennie wstając, budziła swojego chłopaka, schodziła na
śniadanie i zaczynała najzwyklejszy w świecie magicznym dzień. Wszystko było z
góry zaplanowane, nic nie miało prawa zaburzyć tej małej harmonii, którą
Hermiona roztoczyła wokół siebie, chcąc odciąć się od wojny i stresów.
Chciała spokoju, jednak nic nie wskazywało na to, iż jej
życzenie się spełni. Moda Granger miała już dosyć. Voldemorta, wojny, śmierci,
Pottera także. Jej umysł podsuwał jej co noc wiele scenariuszy, w których
właśnie za sprawą tego chłopaka, tylko przez jego egzystencję, śmierciożercy
zabierają jej wszystko to, co dla niej najważniejsze. Czerwona posoka wypływa
kolejno z ciał jej rodziców i ukochanego. Czuła, że to zaczyna ją przerastać i
że pewnego dnia wspólna droga Złotej Trójcy Gryffindoru stanie się samotną
ścieżką młodego samobójcy, chcącego naprawić cały świat, a nie potrafiącego
poradzić sobie z własnymi problemami.
Dlatego Hermiona kochała takie momenty. Cisza i spokój
otulały ją i podtrzymywały jeszcze błogi sen zalegający na powiekach. Za oknem
wiatr popędzał po niebie białe obłoczki, odsłaniając przy tym słońce, które
ogrzewało poszarzałe z trosk i cierpienia twarze ludzi.
- Ron! Hermiona! Harry napisał! – dobiegł ją głos pani
Weasley, dochodzący z kuchni.
Granger bardzo zdziwiła owa wiadomość. Nie miała
najmniejszego pojęcia czego Potter chciałby od nich latem. W końcu Dumbledore
sam go stąd zabrał, więc nie powinien mieć żadnych kłopotów. Dziewczyna
zmarszczyła brwi. Interesujące. Przecież siedzi w Hogwarcie, niczego mu nie
trzeba, no i prawie połowa wakacji już minęła, więc co mu się nagle przyjaciele
przypomnieli? Przyjaciele? A czy
przyjaciel wystawia na pewną śmierć drugiego przyjaciela? Co z tego, że
poszliśmy razem z nim. Powinien kazać nam zostać, nie uczestniczyć w tych
wszystkich niebezpiecznych rzeczach. To jego wina. Jego, prawda? Może pójdzie
po rozum do głowy po tej akcji z Turniejem.
Z takimi myślami dziewczyna zeszła do kuchni. Po krótkim
przywitaniu chwyciła za list.
- RONALD! – krzyk niedowierzenia wyrwał się jej z piersi.
Smokończyk? Elf - Książę? Królestwo?
Wieszczka? Czy ten chłopak do reszty zwariował?
*
* *
Andor, jak zwykle po nieprzespanej nocy, był w niezwykle
parszywym nastroju. Nic mu się nie podobało. Kawa była za gorąca, rogale ze
śniadania za mało zakrzywione, a jego szata zbyt zwiewana. Nic nie dały żadne
tłumaczenia, że król ma jedynie takie w swojej garderobie. Andor był po prostu
zły i z gniewną miną założył swoją lekką zbroję. Elficka stal lśniła w porannym
słońcu, które przenikało do starego zamczyska poprzez wysokie, wąskie okna.
Witraże rzucały kolorowe refleksy na wypolerowaną taflę kunsztownie ozdobionego
napierśnika. Wojskowe buty z impetem uderzały o kamienną posadzkę, a dłoń
odziana w skórzaną rękawicę z łomotem otworzyła drewniane drzwi.
Król omiótł spojrzeniem salon. Ogień w kominku powoli
wygasał rzucając niespokojnie swe ostatnie światło na fotele, stojące przed
nim. Regały zawalone książkami, których półki ledwo wytrzymywały ich napór,
wszędzie porozwalane pergaminy i pióra. Gdzieś w kącie walała się kunsztownie
wykonana kryształowa kula, która chowała mętny blask ognia w swej głębi,
pochłaniając go, nie chcąc odbić. Gdzieś w drugim krańcu pokoju zauważył dwa sztylety
oraz jeden długi miecz. Andora zawsze ów arcydzieło fascynowało. Idealnie
trzymało się ręki, ale tylko tej jednej osoby, ostrze było bardzo lekkie i niezwykle
ostre, mogące przeciąć dosłownie wszystko. Błyszcząca klinga była dosłownie
otulona wieloma znakami, nawet dla niego nieznanymi, które miały zadanie
chronić i przesyłać energię, dzierżącego go elfa, by móc atakować magicznie.
Jednym słowem, jak by to powiedzieli tutejsi czarodzieje, różdżka i miecz
zostały połączone w jedno, bardzo lekkie narzędzie, które swoim blaskiem
sprawiało, iż wszystkie pozostałości po Sauronie drżały na widok Ostrza
Artemidy, o szermierzu go dzierżącym Andor już wolał nie wspominać.
Brązowowłosy wiedział , że gdy Ireth dobywa miecza –
żarty się już kończą. Mógł sobie być władcą, ale ta elfka miała swoją własną
moc. Chodziła swoimi ścieżkami i nigdy nie mógł przewidzieć jej ruchów. Jednak
łatwo nią było manipulować, ale czasami odnosił wrażenie, że ona się „daje”.
Andor nie wierzył bowiem, iż dawałaby się tak łatwo wmanewrować w opiekę nad
Silme. Miała jakiś swój plan. Teraz muszą one się połączyć. Siła Andora i Ireth
musiała zostać zespolona, by móc podołać problemowi, o którym został
powiadomiony.
Z trzaskiem otworzył drzwi sypialni. Ireth właśnie się
rozbudzała. Jej czerwone oczy omiotły pomieszczenie, w którym oprócz ogólnego bałaganu
dało się tylko zobaczyć łóżko, na którym spała. Czarna pościel i baldachim
wyglądały bardzo ponuro i pogłębiły niezadowolenie Andora, o ile to było
możliwe. Białe włosy pociągnęły się po ciemnym aksamicie, by z cichym szmerem
oderwać się od niego, gdy ich właścicielka usiadła prosto. Czerwone,
przekrwione oczy dawały czysty dowód na całą nieprzespaną noc. Spojrzała na
niego spod przymrużonych powiek, a jej źrenice rozszerzyły się, gdy dotarło do
niej kogo widzi. Andor Mądry stał przed nią w pełnej zbroi z mieczem przy boku
i zaciętą miną, mówiącą : „Zaraz zginiesz. Ostatnie słowo?”.
Nie odezwała się. Wstała z łóżka i chwyciła za szlafrok,
chowając czarną koronkową koszulkę nocną przed oczami króla. Ten nie poruszył
się, twardo spoglądając w jej oczy. Szukał odpowiedzi na niezadane pytanie. Na
to, na co czekał od prawie dwustu lat, od kiedy Ireth zrobiła to po raz
pierwszy. Czekał na to jedno słowo. Czekał.
Ireth odwróciła się w stronę swojego władcy i z niemym
pytanie spoglądała w czekoladowe tęczówki. W końcu ciszę przerwał jej szept,
który niczym sztylet przeciął gęste powietrze, kłębiące się wokół niech. Jedno
słowo, które napełniło serce Andora nadzieją. Nadzieją, że nie są sami.
*
* *
Dni upływały a do jego urodzin było coraz bliżej. Łapa i
Lunatyk wciąż przy nim byli. Tańczyli jako druga para, gdy Ireth go akurat
uczyła, jak się tańczy. Patrzyli jak uczył się łucznictwa od Andora, który już
obiecał mu przeszkolenie u kogoś o imieniu Elrond Surion, który miał być
najlepszym łucznikiem w całym kraju. Król stwierdził, że Harry ma się skupić na
magii, której będzie go nauczała Ireth oraz łucznictwie, gdyż jego ręce nie są
w stanie udźwignąć nawet najlżejszego ostrza.
Andor miał rację. Silme był strasznie słabowity. Miał
wrażenie, że jest chory, że wciąż go coś boli. Jego czaszkę często rozsadzał
niesamowity ból, który w swych największych porywach wyciskał mu łzy z oczu.
Jego brzuch promieniował, ściskał, a skurcze nie dawały mu przespać porządnie
nocy. Zmartwione spojrzenia trójki opiekunów były niczym – mógł do nich
przywyknąć, jednak Ireth. Miał wrażenie, że odczuwa ona jego ból. Czasem, gdy naprawdę
mocno go zabolało widział przechodzący przez jej twarz grymas, który zostawał
natychmiast tuszowany. To był dla niego znak, że albo ta kobieta posiada
jakiekolwiek uczucia, albo po prostu denerwuje ją fakt, iż często ze względu na
niego musi przerywać lekcje. Sama elfka też ostatnio nie wyglądała za dobrze.
Jej twarz, o ile to było jeszcze możliwe, stała się jeszcze bardziej blada, pod
oczami zaczęły kwitnąć szare kręgi, idealnie odznaczające się na białej skórze,
a do oczu zaczął napływać niezdrowy blask. Ireth
jest chora. – tak myślał i chciał tak myśleć. Sama insynuacja, że mogłoby
się jej coś złego stać była dla niego absurdalna. Ireth była dla niego ostoją,
czymś, czego łatwo nie można się pozbyć. Była to kobieta, która miała być femme
fatale każdego, kto wszedł jej w drogę. Jej fatalizm miał rozbrajać każdego,
wszędzie i zawsze. Wydawała się wieczna, niepokonana, a tu co?
Silme się bał. Bał się, że straci Ireth, że straci
Andora, że straci Lunia i Łapę. Bał się straty, której przyszła wizja objawiała
mu się w snach i ponurych rozmyślaniach. Już słyszał w swojej głowie ociekający
jadem głos wieszczki. Jeśli masz czas na
takie pierdoły, to może w końcu zajmiesz się czymś pożytecznym! – i w tym
momencie nadchodził cios książką i jego śmiech, czerwono oka zwykle odwracała
się wtedy i lekko wyginała wargi w próbie uśmiechu.
Dzisiaj również miał być pracowity dzień. Lekcja
etykiety. Zapewne Silme, jak zwykle to bywało, nie będzie w stanie pojąć
wszystkiego w jeden dzień. Sama Ireth mówiła, że jest tego bardzo dużo i skupią
się tylko na podstawach. Andor zaś twierdził, że i tak wszyscy nie będą patrzeć
na to jak je, podaje coś komuś i tak dalej. Sądził, że raczej wszyscy będą
patrzeć na NIEGO, nie na to CO ROBI, ale na niego samego. Każdy gest,
mrugnięcie, ton głosu. Dla elfów to wszystko było ważne. Większość przyjaciół w
ich rasie nie rozmawia ze sobą za dużo. W sumie uchodzili za milczków na tle
rozgadanych krasnoludów, czy lubiących zabawy ludzi. U nich liczyły się gesty,
mimika, ton – u reszty tylko słowa. Ludzie z Artemidis nie potrzebują słów, oni
chcą czynów – i to zawsze Andor podkreślał, i to Silme zapamiętał najbardziej.
On sam twierdził tak samo. Pozostawiony wśród matactw Dumbledore’a, kłamstw Ministerstwa,
nauczył się, że słowa są puste. Ludzie oczekiwali czynów, które mogłyby ich
podnieść na duchu. Do dzisiaj pamięta, jaka była reakcja Ireth i Andora, gdy
powiedział im czego ludzie od niego oczekują.
- Silme. Nie rozumiem
jednego. Macie tylu czarodziejów. Wykwalifikowanych czarodziejów, którzy mogą
stanąć i bronić się. Dlaczego więc wysyłają dziecko w swojej obronie. Ja nie
wysłałbym swojego. Dlaczego wysyłają ciebie? Silme, nie obraź się, ale czy nie
lepiej wysłać sierotę jako ofiarę, by później móc żyć w pokoju? Przecież po
niej nikt nie będzie płakał, w końcu to sierota. Łatwiej jest wysłać kogoś, by
umierał za nas niż samemu stawić czoła problemom. To jest o wiele łatwiejsze. –
tak mu odpowiedział Andor.
- To jest tchórzostwo.
Niewyobrażalne tchórzostwo, które domaga się nazwania hańbą. Nigdy nie pomyślałabym,
że dziecko ma pójść na wojnę, miast dorosłego. Życie osób tchórzliwych,
niemogących poradzić sobie ze strachem jest bezwartościowe. Każdy się boi, lecz
poprzez codzienne wyzwania, przeszkody istota żyjąca staje się coraz to
silniejsza. Czy ludzie w tym świecie zapomnieli co to jest samodoskonalenie? Co
to jest magia i do czego ma służyć? Magia, Silme, jest po to by dać człowiekowi
siłę, by istotą się nią parająca mogła zrobić coś, czego w wypadku jej nieposiadania
nie mogłaby zrobić. Magia ma pomagać, chronić, wspierać w walce codziennej i
najwyższej konieczności. Jestem pewna, że w moim świecie, gdybyś chciał wyjść
na front, zostałbyś powstrzymany przez żołnierzy, matki, dzieci. Wszyscy w
Artemidis są rodziną. Walczymy razem, umieramy razem. Dla mnie twój świat jest
abstrakcją. Cholerną abstrakcją, w której dzieci mają ginąć za swoich rodziców.
Nie rozumiem tego, Silme… i nawet mi nie tłumacz. Nie chcę zrozumieć. – Ireth
nie odezwała się do niego już do końca dnia, zatopiona w swoich myślach.
Harry zaczął otwierać oczy na to, co się dzieje. Dzieci
na frontach, rodzice w ukryciach. Młodzi umierają, starzy i tak podporządkowują
się nowym władzom. Silme zaczął już dostrzegać to, co było ukryte. Ta prawda
uderzyła w niego, dosłownie zwalając z nóg. Ten świat nie miał szans przetrwać.
Angielscy czarodzieje już dawno przegrali
tę wojnę. Zielonooki wiedział, iż ta myśl zostanie z nim do końca,
odbierając tym samym wszelką nadzieję na przetrwanie dla tych ludzi.
Och, Boziu! Nareszcie! ;)
OdpowiedzUsuńHmm, co się dzieje z naszym Silme, czyżby źle znosił przemianę? A może otrzyma w spadku jeszcze jakieś zajefajne w kosmos moce!!! :D Oby.
I o co chodzi z Ireth? Wiesz, chyba muszę przeczytać poprzedni rozdział, bo już nie pamiętam. :(
Pisz częściej! :*
Rissa
Oj wyczuwam, że Hermiona też coś odstawi, już nie mogę doczekać się nowego rozdziały... Swoją drogą masz zaplanowane ile rozdziałów (oby jak najwięcej) przeznaczysz na to opowiadanie?
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu wczoraj i powiem ci, że zamierzam zostać na dłużej~
OdpowiedzUsuńNaprawdę jestem ciekawa jak historia dalej się potoczy~
Kiedy następna część? Opowiadanie jest naprawdę dobre,ale widzę,że na ciąg dalszy trzeba będzie jeszcze poczekać ...
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńsmutne, widać, że Harry nie ma tak naprawdę przyjaciół, Hermiona obwinia go o wszystko...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia