WAŻNE!

Proszę o informację gdyby któryś z rozdziałów/one-shotów/specialów/shotr story był źle lub w ogóle niepodpięty. Za wszelkie spostrzeżenia dziękuję.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mroczny Obłęd. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mroczny Obłęd. Pokaż wszystkie posty

piątek, 18 listopada 2016

Mroczny Obłęd: Epilog

            Ciała naszego króla nigdy nie odnaleziono, to samo dotyczy zniknięcia księcia Brutusa i księcia Harrisona. Co się z nimi stało? Być może nigdy się nie dowiemy. Na tym kończymy naszą wycieczkę po Przeklętym Dworze Potterów. Dziękujemy serdecznie za zwiedzenie naszego więzienia i mamy nadzieję, że wrócicie do nas jeszcze po kolejne mrożące krew w żyłach atrakcje! - Alex Potter uśmiechnął się w stronę turystów i pokłonił im się lekko. - Wyjście znajdą państwo po lewej stronie, prowadzi ono do sklepów z pamiątkami, zapraszamy. Jeszcze raz państwu dziękuję, do zobaczenia.
            Alex odwrócił się do zwiedzających, zamykając za sobą drzwi do lochów. Otarł pot z czoła i z rozdrażnieniem ruszył ciemnym korytarzem. Po przejściu trasy wycieczkowej zboczył na chwilę z drogi by znaleźć się w nieużywanym skrzydle więzienia. Ruszył schodami w dół i po paru chwilach doszedł do windy, wcisnąwszy jedyny znajdujący się tam guzik, czekał. Dojechał do końca.
            – Panie, przybyła nowa dostawa. – mężczyzna skłonił się Alexowi i podał mu plik domunetów. – Wymagany jest twój podpis przy odbiorze, mój panie.
            Młody czarodziej chwycił w ręce papiery i zaczął je przeglądać. Gdybym wiedział, że to takie męczące w życiu bym się na to nie zgdodził. – pomyślał ponuro, patrząc na nazwiska, numery seryjne i w końcu sumę przywiezonego towaru.
            – Przyjechało ich tyle ile napisano czy więcej?
            – Więcej o 138, mój panie.
            – To dobrze, o 138 wariatów mniej na świecie. Przyjdziel ich do cel według numerów i tak nie będą tam siedzieli długo, lada dzień będziemy odprawiać ceremonię.
            Alex Potter, syn Aidena Pottera, który był prawnukiem Charlesa „Dwie Twarze” Pottera , został już w wieku lat 16 oddelegowany do zajmowania się muzeum. Więzienie przy spalonym dworze Potterów ocalało po napaści śmierciożerców i teraz, przeszło 150 lat po tych wydarzeniach, zostało przemianowane na muzeum Rodziny Królewskiej, która 50 lat wcześniej zniknęła bez ślady, pozostawiając po sobie jedynie wielką kąłużę krwi, którą zindentyfikowano jako tą należącą do ich króla. Nie znaleziono nikogo.
            – Jak się czują?
            – Dobrze, panie, dziś nie było najmniejszych problemów.
            Alex ucieszył się, nie każdy dzień mógł skończyć tak dobrze: dostawa przyszła na czas, wycieczki nie dawały w kość jak to zwykły dawać, nie było durnych dzieciaków, które za cel swego istnienia wyznaczył zejście do głębszych części budynku (czasem paru nie odnaleziono po takiej eskapadzie – ilu ich było? Pięciu? Siedmiu chłopców w tym roku? Alex nie liczył, nie opłacało się liczyć), ale najważniejsze, że oni byli w dobrym humorze.
            Z uśmiechem na ustach ruszył kamienną drogą, która prowadziła do najgłębszych czeluści więzienia. Po lewej i prawej stronie mijał cele, oczy pozbawione jakiejkolwiek nadziei patrzyły na niego, szukając tylko jednego w tej męce – śmierci, a Alex tylko spoglądał przed siebie od małego przyzwyczajony do tych widoków. Od małego przyzwyczajony do kłamstwa. Tak, ród Potterów nigdy nie przestał kłamac – od czasów Charlesa Seniora, ojca James Pottera, przez Charlesa Juniora zwanego „Dwoma Twarzami”, przez Aidena, aż w końcu do Alexa i, jak dobrze już czarodziej wiedział, dalej do jego własnych dzieci. Krąg kłamstw nigdy nie opuści ich rodziny – tego był doskonale świadomy.
            Ich rodzina nie miała nigdy wydać swoich, a kłamstwa miały pozostać tylko dla czytych Potterów, nie były godne prawdy, która się tu skrywała, te wszystkie pany na wydaniu, ciągle mizdrzące się do Alexa tylko dlatego, że ma pieniądze, że ma status, że ma w sobie królewska krew, że jego ród wydał dziedzica czarodziejów na świat. Dla nich chodziło tylko oprestiż, były marionetkami w ich rękach, w rękach swoich mężów, którzy trzymali w ręku cały ten swiat – szere eminecje, tak nazywali Lordów Potterów. Były tylko po to, by być, nie miały nawet rodzić dzieci, Alex wiedział, jak sobie radzić z tym problemem.
            Imperium Czarodziejskie upadło, ale ich przyzwyczajenia ludzi już nie. Czarodzieje wciąż szukali kogoś, kto stanie na ich czele. Znów wrócił Minister Magii, Malfoy – Abraxas któryś tam z kolei, ale też nie o to chodziło – nie gdy to Potterowie sprawowali władzę faktyczną. Dracon Lucjusz Malfoy przeżył dyktaturę Czarnego Pana tylko przez wstawiennictwo „Dwóch Twarzy”, który wtedy był Pierwszym Rycerzem króla. Malfoyowie przetrwali i zaczęli budować swoją pozycję od nowa. Od zwykłych obywateli do Ministrów, aż do teraz, do Ministra Magii siedzącego w kieszeni Alexa Pottera, który pilnował czy wszystko jest tak, jak być powinno, czyli tak, jak chciał Potter.
            Rozmyślając nad tą sytyacją młody dziedzic dotarł w końcu do pewnych drzwi, nie wyróżniały się one niczym konkretnym, ale dało się od nich czuć niesamowitą, ciężką energię. Otworzył je. Pomieszczenie było ogromne, sklepienie ginęło gdzieś w górze, gdzieś w ciemności. Czarny marmur błyszczał w blasku nielicznych świec, na środku stało wielkie łoże, zasłane czerwonym aksamitem. Wokół łóżka rozrzucone były noże, kołki i zabawki. Alex podszedł bliżej.
            – Jestem. Tęskniłeś? Brutus?
            – Wujek! – dało się uslyszeć spośród czerwonych poduch. Mały, bladolicy chłopiec rzucił się w jego stronę, czerwone oczka lśniły w ciemności, a odziene w rękawiczki rączki objęły jego szyję. – Dlaczego byłeś tak długo? Już mnie nie lubisz?
            – Lubię cie, Brutus. Mam pracę, nie mogę cały czas z tobą być. Bawiłeś się dobrze? – starszy czarodziej orzucił wzrokiem kątu pokoju, w których stały wielkie filary. Dokładnie cztery, umocowani byli do nich zawsze jacyś więźniowie, by malec nigdy się nie nudził, gdy nie było przy nim Alexa, albo kogoś innego. – Gdzie masz mamę?
            – Mama jest na dole z tatą. Powiedział, że nie mogę im przeszkadzać, nie wiem tylo dlaczego...? A ty wiesz? – Alex wiedział, w tym problem, wciąż nie zebrał się na tę rozmowę: rozmowę o pszczółkach i kwiatkach. To było ponad jego siły.
            – Chyba próbują sprawić żebyś miał rodzeństwo, tak myślę. – Bardzo namiętnie próbują.
            – To fajnie. – odpowiedział tylko i wybiegł przez otwarte drzwi, trzymając w małej rączce kołek, który raz po raz wbijał w wystaące z cel kończyny więźniów.
            Alex z to obrzucił ostatnim spojrzeniem pokój. Z dumą mógł stwierdzić, iż od czaów jego ojca nic się nie zmieniło i nic się ma nie zmenić. Malfoy pilnuje rządu, on pilnuje wszystkieg tu na dole. Czarodzieje nie muszą wiedzieć, że pod muzeum znajduje się prawdziwe miejsce kaźni, że pod ich stopami grasuje największy kat w historii czarodziejskiej Anglii. Zamyślił się i bardziej poczuł niż zobaczył pojawienie się osoby w odmętach, otwierającego się za nim, korytarza.
            – Wspaniała robota. Mam nadzieję, że masz czas by się z nami pobawić? Mój Brutus bardzo się stęsknił.
            Potter odwrócił się napotkał hipnotyzujące zielone oczy, które już zachodziły czerwoną mgłą. Mężczyzna stojący przed nim miał długie do pasa, czarne włosy, odziany był tylko w kawałek materiału, który zwisał mu z pasie, a który wczesniej była zapewne szlafrokiem. Cały obryzgany krwią i białą mazią. Wytrzymawszy to spojrzenie, odpowiedział:
            – Oczywiście, Harry. Już do was dołączam.
            Nic się tu nie zmieniło, może tylko zasady gry – teraz je liczymy na dwoje. Poza tym nic. Więzienie dalej funkcjonowało, Potterowie nadal dyktowali zasady, Malfoyowie dalej byłi w ich rękach, a społeczeństwo? Oni myśleli, że coś zmienili, że coś się zmieniło, że jest lepiej. Nie jest. Cele pękały w szfach, Azkaban pękał w szwach, zapchany przez ludzi, którzy mówią za dużo. Nie zmieniono niczego, po prostu teraz lepiej się ukrywano. Voldemorta nie było, ale był Harrison, był Brutus, a teraz jest i Abraxas i Alex. Wszystko na swoim miejscu, każda kropla krwi, każda wylana łza, każda pozyskana esencja. Diabeł im sprzyjał, Alex o tym wiedział i czerpał z tej wiedzy wielkie korzyści, jak każdy Potter, który miał na tyle oleju w głowie, by nie utrdniać życia Mrocznemu Obłędowi.
            Nic się nie zmieniło. Ludzi ginęli. Krew płynęła. Mroczny Obłęd nadal trawił życia innych ludzi.
            Głuchy odgłos zamykanych drzwi nie został przez nikogo usłyszany, kolejne krzyki i jęki więźniów wypełniły korytarze więzienia.
            Nic się nie zmieniło. Ludzie nadal byli tylko ludźmi. Byli słabi – pomyślał.
            – Idziesz? Charlie?
            – Idę, braciszku. Idę.

            Charles „Dwie Twarze” Potter też się nie zmienił.

///
Skończne. Chciałabym wiedzieć tylko dwie rzeczy: 1) dlaczego cały mój tekst jest podkreślony na czerwono? 2) dlczego nie skopiowało mi akapitów?
Drodzy moim - krótkie to i po czasie, ale skończyć musiałam, bo mnie MO bolało - takie niezakończone. Teraz szykuję rozdział z SG, a potem wymyślę, które opowiadanko większe zaczniemy aktualizować. Kiedyś to skończymy! 
Buziaki,
LR

niedziela, 16 listopada 2014

Mroczny Obłęd: Rozdział 9



            Wszystko zwolniło. Czas się zatrzymał. Uciekające postacie stanęły w miejscu, a Hermiona patrzyła. Spoglądała jak ludzie padają pod wpływem zielonego blasku, który po tylu dniach niewoli kojarzył jej się tylko z wybawieniem.
            To zaczynało być śmieszne. Zieleń Avady. Zabijające zaklęcie, które swym kolorem pyszniło się, patrząc na ciebie oczyma Harrisona Pottera. Zwiastujące spokojną śmierć? A może męczarnie? Dziewczyna wyciągnęła dłonie w stronę lecących ku niej promieni. Żaden nie potrafił jej dosięgnąć. Śmierć wciąż nie nadchodziła.
* * *
            Szatańska Pożoga trawiła główną rezydencję. W powietrzu dało się słyszeć krzyki ludzi, a swąd palonych ciał był wszechobecny. Zewsząd docierały do nich głosy, które dwoma słowami kończyły życie więźniów, gości Potterów, ich służby i samych gospodarzy.
            Gdzieś obok leżało ciało Charlesa Pottera Seniora z  otwartą klatką piersiową, z której wypruto jelita. Leżał tam. Bez serca. Z wypalonymi wnętrznościami. Niedaleko, w stercie ciał widać była rude włosy uwalone krwistą posoką. Na trawie leżały dwa związane ciała należące do Jamesa Pottera i jego starszego syna. Brązowe oczy przypatrywały się całej scenie ze stoickim spokojem, beznamiętnie spoglądały na płonący dobytek i rozciągający się na niebie Mroczny Znak. Nieboskłon zaczął płonąć, a płonienia go trawiące poczęły, niczym po kopule, sunąc w dół. Bariery padły. Cały świat widział teraz płonącą posiadłość i znak śmierciożerców.
            Młody Potter szarpał się w więzach, nieudolnie próbując się oswobodzić. Co chwilę rzucał spojrzenie w stronę więzienia i uciekających z niego osób, modląc się by nie zobaczyć prowadzonego przez śmierciożerców Harry’ego. Lord Voldemort stał obok nich i z taką samą intensywnością wpatrywał się w wyłamane wrota.
            - Czyli to była prawda. Dziecko o destrukcyjnej mocy było pod nosem samego Albusa Dumbledore’a. Dziecko z piekła rodem. – uśmiechnął się jadowicie, spoglądając na związanych Potterów. – Teraz będzie w moim posiadaniu. Cała jego wiedza, cała moc, cały gniew i cała nienawiść do tego świata. Właśnie teraz rozpocznie się Apokalipsa.
* * *
            Szła ciemnym korytarzem niosąc w rękach srebrną tacę, na której znajdowało się śniadanie dla jej Pana. Gdy doszła do wielkich drewnianych drzwi, zapukała. Słysząc pozwolenia, weszła.
            Jej oczom ukazała się scena, jakiej często była świadkiem. Jej Pan, prawdopodobnie nagi, przeczesywał bladą dłonią włosy, również nagiego, czarnowłosego nastolatka. Czerwone oczy spojrzały na nią. Ich Pan bardzo się zmienił. Od czasu, gdy wyrwał Harry’ego z domu Potterów, coś zaczęło się z nim dziać. Teraz Lord Voldemort wyglądał, jak za czasów, gdy chodził do Hogwartu. Jakby nigdy się nie postarzał. Tak samo było z młodym Potterem. Podczas, gdy jej zaczęły powoli pojawiać się szare włosy – oni nie starzeli się w ogóle.
            - Przyniosłam śniadanie, mój Panie. – pochyliła się, a jej głos obudził śpiącego chłopca, który otworzył zielone oczy i spojrzał na nią.
            - Miona! Pobawisz się dziś ze mną? – spytał z uśmiechem.
            - Mój Harry, niestety jesteś mi dziś potrzeby. – odpowiedział aksamitnym głosem Voldemort. – Zresztą dzisiaj się pobawimy w lochach, więc będziesz zajęty. – pogłaskał swojego towarzysza po głowie. Zielone oczy spojrzały się na niego podejrzliwe, by zaraz uśmiechnąć się promiennie.
            - Okej. – odwrócił się do Hermiony. – Dzisiaj nie mogę. Może jutro?
            Dziewczyna tylko dygnęła i ulotniła się z pokoju.
* * *
            -Więc do czego ci jestem potrzebny? – spytał rzucając mu spojrzenie swoich zielonych oczu.
            - Esencja. – tylko tyle odpowiedział Voldemort, patrząc na swoje starcze, pomarszczone dłonie, które za nic nie pasowały do jego młodzieńczej twarzy.
            Tak, to dlatego Czarny Pan pożądał tego chłopca. On, ten mały zielonooki i czarnowłosy dzieciak był w stanie wytworzyć Esencję, która dawała przyjmującemu ją nieśmiertelność i młody wygląd. To była nie lada okazja. Gdy tylko zaczęły chodzić pogłoski o Mrocznym Obłędzie, który zalęgł się w rezydencji Potterów – Czarny Pan od razu postanowił te pogłoski sprawdzić. Szybki rekonesans i młody Potterów był jego. Lucjusz jakoś przeżyje to, że jego syn nie połączy swojego rodu z Królewskimi Rycerzami. Jakoś to zniesie, a on – Czarny Pan, Władca Magicznego Świata – będzie wiecznie młody i wiecznie żywy, w pełni swojej mocy. A w dodatku – spojrzał na swojego młodego kochanka – niedługo przyjdzie na świat jego upragniony dziedzic. Z dumą w oczach wpatrywał się w okrągły brzuch jego młodego kochanka. Przez myśl mu przemknęło, że może to nie być jego dziecko, że może to być Jego dziecko, ale szybko odrzucił ten pomysł stanął przed drzwiami lochu.
* * *
             Zielona substancja spływała z ciała torturowanej dziewczyny. Krew ciekła po podłodze by połączyć się z morzem czerwonej cieczy, która znajdowała się w wielkim basenie pośrodku sali. Oczy czarnowłosego chłopca były utkwione w jednym punkcie. Gdzieś nad głową swojej ofiary. Patrzył i jakby oceniał. W pewnej chwili odwrócił się do Czarnego Pana.
            - Tom – szepnął w jego stronę. Zielone oczy spoglądały na niego z pełną świadomością i powagą. – Zaczęło się. – skończył i położył jedną rękę na swoim brzuchu.
* * *
            Rano każdy mógł w gazetach przeczytać o udanym porodzie Harrisona James Pottera, który dał Władczy Czarodziejskiego Świata syna. Chłopczyk miał się urodzić w dobrym zdrowiu i bez komplikacji.
            Prawda była zgoła inna. Dziecko prawie zabiło swojego rodziciela, a jego moc ugodziła w jego ojca, który wcale nim nie był. Dziecko miało cerę bladą jak śmierć, czerwone oczy tliły się pośród zaczerniałych białek. Niemowlę nie płakało, a gdy zostało podane „swojej matce” do rąk, spojrzało tylko na „nią” i zamknęło oczy, zasypiając.
* * *
            Zamykając się w swej komnacie Lord Voldemort  osunął się na fotel i, chwytając do ręki butelkę Ognistej Whisky z zamiarem upicia się, powiedział do siebie:
            - Czyli nie moje. – westchnął i pociągnął spory łyk z butelki.
* * *
            Dziecko rosło jak na drożdżach. Mały Brutus był bardzo ruchliwym dzieckiem i bardzo podobnym do „swej matki”. Jego zabawy kosztowały Harrisona trzy opiekunki do czasu aż zaczął chodzić i aż pięć od wtedy do teraz. Jednak Harry nie miał temu za złe swojemu synkowi. „Bawi się” – zwykł mawiać, gdy informował Toma o potrzebie zatrudnienia nowej niańki. Sam Potter przy dziecku robił niewiele. Zresztą nie widział potrzeby, samemu udając się w swój własny wyimaginowany świat. Dla Toma zaczął się właśnie jego koniec.
             Mały chłopiec wybitnie go nienawidził. Nigdy nie okazał tego jednoznacznie, ale pojedyncze incydenty mogły tylko upewnić Lorda, że jego dziedzic, nie będący krwią z jego krwi, nienawidzi go na tyle, że najchętniej by go zobaczył martwym. Od czasu dziwnego uwolnienia się rozjuszonych smoków w czasie, gdy Tom był na przeglądzie stadnin, Voldemort nie miał żadnych wątpliwości, że jego syn chce jego śmierci. Młody nigdy się do niego słowem nie odezwał, co innego do „swojej matki”. Wiele razy słyszał jak niańki mówią, iż tylko z „nią” Młody Panicz rozmawia. Harry zawsze wiedział czego jego syn chce, czego nie, co miało być przy nim zrobione, a co nie. Brutus był nieprzeniknioną tajemnicą. Małym diabłem, który idąc w ślady swego prawdziwego ojca, obrał ścieżkę destrukcji. Voldemort o tym wiedział i z dziwnym spokojem oczekiwał swego końca. Czuł się już stary po tym stuleciu doglądania magicznej Anglii. Chciał jeszcze trzymać w swym ręku władzę, lecz teraz, gdy miał przed sobą widmo zagłady całego jego kraju, który kształtował swymi działaniami, swymi własnymi rękoma, nie chciał być naocznym świadkiem tego, co ma się wydarzyć.
            Siedząc w swoim gabinecie, w swoim ulubionym fotelu, popijał swoje ulubione wino. Wszystko było jego i wszystko zawsze miało być jego, ale teraz miało przestać istnieć w ogóle. Prawda powoli spływała z jego umysłu, oplatając klatkę piersiową. Nagle usłyszał kliknięcie zamka w drzwiach. Odwrócił się. W progu stał Harry, trzymający za rękę swojego syna. Nie - jego syna, ich syna. To ON wychował smarkacza, nawet jeśli tylko przydzielając kolejne niańki. Spojrzał na dwójkę i zapytał:
            - Czego chcecie?
            Harry spojrzał się na niego a potem na swoją pociechę, gdy otrzymał od niej uśmiech, który sprawił, że Voldemorta oblały zimne poty, odpowiedział tylko cztery słowa, których Lord najbardziej się obawiał: „Pobawisz się z nami?”. Dwie pary czerwonych oczy o czarnych białkach wpatrywały się w niego z pełną intensywnością, odkrywając przed Lordem jedną z najbardziej okrutnych prawd – umrze i to nie będzie bezbolesny koniec.

wtorek, 17 czerwca 2014

Mroczny Obłęd: Rozdział 8



           
 2 rozdziały do końca! LR

            Hermiona trzymała w rękach dokumenty, którym nie chciała wierzyć. Jej oczy rozszerzone w przerażeniu szukały jakiejkolwiek oznaki kłamstwa. Jednak… wszystko było prawdą.
            Wszystko zaczęło się w 1839 roku od kuli, która była w posiadaniu niejakiego Daniela i pruskiego barona Aleksandra.  Ten pierwszy miał popełnić samobójstwo w szpitalu psychiatrycznym i wygłosić przepowiednie, słuch o drugim mężczyźnie zaginął.
            Przepowiednia mówiła o bliźniakach, które miały się narodzić w rycerskim, magicznym rodzie. Jedyną rodziną spełniającą owe warunki byli Potterowie. Według przepowiedni jedno z nich miało być „Mrocznym Obłędem splamione”.
            Dalej są kolejne dokumenty. „Mroczny Obłęd jest to starodawna choroba, na którą cierpiało niewielu” i, co najważniejsze, tych niewielu zawsze zamykało się w linii krwi, z której narodzili się Charles oraz Harry. Zawsze rodziły się wtedy bliźniaki, zawsze to mniejsze, bardziej słodkie, niewinne było chore. Zawsze źle się to kończyło. Obłęd miał oznaczać „duchowe i cielesne połączenie” z Diabłem, Szatanem. „Cechował się dużym okrucieństwem w stosunku do innych ludzi, bezwzględnością oraz zacofaniem umysłowym chorego. Obłędem można się zarazić tylko w trzech przypadkach: poprzez wypicie krwi zakażonego lub poprzez wszelkie kontakty seksualne, lub wszelki kontakt fizyczny w czasie trwania transu”. „Transem” nazywano wszelkie kontakty chorego z Diabłem albo krwią.
            Kolejne pergaminy dotyczyły samego budynku, który stał pusty przez 5 lat, czyli od czasu przejęcie przez Jamesa Pottera funkcji głowy rodu. Gdy tylko narodziły się dzieci, James natychmiast otworzył więzienie i powierzył je swojemu ojcowi. Od tego wydarzenia minęło 11 lat, w czasie których według statystyk stracono 7 tysiące kryminalistów, a odizolowano około 10 tysięcy. Według odręcznych notatek Charlesa Pottera Seniora w więzieniu aktualnie przebywa 15 tysięcy mugolskich kryminalistów, a rocznie życie traci tu tysiąc osób, niekoniecznie z powodu wyroków. Nie ma widzeń, nie szansy na uwolnienie. Tu przychodziło się umierać, nawet jeśli twoja kara nie przewidywała twojej śmierci.
            Dalej były wyniki badań nad ludźmi. Hermiona nie rozumiała. Nie była w stanie pojąć ani jednego słowa. A może nie chciała? Teraz była pewna tylko jednego, że ból, który zadają tutaj ludziom jest niczym innym jak próbą pozyskania czegoś od nich. Tylko dziewczyna nie wiedziała czego… i nie miała się już nigdy dowiedzieć.
* * *
            Nie wiedziała ile tam czekali. Może dzień, a może dwa. Czas był w celi czymś abstrakcyjnym. Ciemność napierała na ich ciała, dusząc i zabierając ostatni oddech. Nocą poprzez więzienie przewalała się fala wrzasków agonii, a za dnia było cicho, pusto, jakby tych 15 tysięcy ludzi w ogóle nie było. Wszyscy czekali na najgorszą porę. Gdy tylko słońce zachodziło, gdy tylko panicz w posiadłości już spał, tutaj zaczynało się piekło i oni zostali w nie wciągnięci.
            Zgubieni przez ciekawość, chęć pomocy i wścibstwo. Tacy właśnie byli. Bez nadziei. Bez wiary. Zamknięci w okrutnym świecie. Przerażeni prawdą i otumanienie ciemnością. Koniec nadchodził, a oni nie mieli na to wpływu.
            Nagle drzwi się otworzyły, a na dwójkę przyjaciół padło światło. Zakapturzona postać tylko na nich spojrzała i poszła dalej. W oddali słychać było jej kroki oraz niekiedy dźwięk otwieranych drzwi. Podziemia zaczęły wrzeć. Skazańcy biegli przed siebie, próbując się wydostać. Każdy ratował siebie, nikt nie współpracował.
            W pewnej chwili ktoś ich zauważył. Otworzył szeroko oczy z przerażenia, wbiegł do celi i zaczął ich szarpać.
            - Uciekajcie! Jak was znajdzie to będzie po was! Lepiej zginąć w Sali niż tutaj, będąc rozszarpanym! Szybko! Biegnijcie! – krzyknął na nich i sam zaczął uciekać. Ron otworzył oczy w przerażeniu i, chwytając Hermionę za rękę, pobiegł w stronę drzwi, by dołączyć do uciekającego tłumu.
* * *
            - Pssst! Tutaj!
            Przyjaciele obejrzeli się wokoło i podbiegli do wołającego ich głosu. Ciężki, masywne drzwi zamknęły się za nimi, a wszelkie krzyki ucichły. Wrota zostały zaryglowane. Dopiero teraz mogli spokojne rozejrzeć się gdzie są i z kim mają do czynienia. Okazało się, że wylądowali w jednej z sali tortur. Na ścianach wisiały kajdany a pod sufitem klatki, w których siedzieli śpiący ludzie. Dwójka przyjaciół miała głupią nadzieję, że oni śpią. Bo śpią, prawda?
            - Wygląda na to, że jesteśmy bezpieczni.
            - Ty… ty jesteś tym kamerdynerem…
            - Och! Miło, że mnie pamiętacie. Na imię mi Daniel i jestem osobistym kamerdynerem panicza Harry’ego. Miło mi. – ukłonił się w stronę gryfonów z prawą ręką położoną na piersi.
            - Dlaczego wszyscy uciekają? – spytała od razu Hermiona roztrzęsionym głosem.
            - To proste. Panicz zaczął mieć koszmary. Wszystko, czego panicz się boi w tym właśnie czasie zostaje pobudzone do życia. Wszystkie mroczne potwory, demony. Wszystko to ożywa i zagraża życiu mieszkańców posiadłości, ale jeśli wypuści się te potwory w więzieniu, sprawa jest prostsza.
            - Jak to? – spytał blady na twarzy Ron, siłą powstrzymując wymioty. Nie mógł znieść okropnego zapachu krwi, którym te mury dosłownie płakały.
            - Powiedz mi. – zwrócił się w stronę rudzielca. – Lepiej poświęcić czarodziejów i czarownice czy nikomu nie potrzebnych więźniów? W tej chwili, za tymi drzwiami – rzucił okiem na barykadę. – toczy się wielka zabawa w ganianego. Kto jest szybszy, przeżyje, a kto nie… trudno. Setka więźniów w tą czy w tamtą. Kogo to obchodzi. To właśnie w czasie jednej z takich nocy zostałem obdarowany tym. – dotknął blizny na swojej twarzy. – Panicz miał jeden ze swoich koszmarów, w pokoju zmaterializował się już pierwszy potwór, w tedy się obudził. Chwycił sztylet, leżący na stoliku nocnym, i przeorał mi twarz. Blizny zadane przez Panicza nigdy nie goją się tak, jak powinny. Moja zaczyna mnie piec, gdy Panicz się boi, więc mogę szybko reagować.
            - Do kiedy będziemy zmuszeni tutaj siedzieć? – spytała Hermiona, siadając na ziemi i podciągając kolana do podbródka.
            - Koszmary Panicza zwykle znikają około siódmej rano. Mamy dokładnie dwunastą w nocy. – odpowiedział na zadane pytanie. – Zdrzemnijcie się. Tyle możemy teraz zrobić.
            Przyjaciele do rana nie zmrużyli oka. Wszędzie roznosił się zapach krwi i rozkładu. Powinni do tego przywyknąć, ale najwyraźniej nie da się.
            Około godziny ósmej budynkiem wstrząsną wielki huk. Zatrzęsła się podłoga, a z sufitu posypał się pył. Daniel wybiegł z komnaty i chwytając biegnącą zakapturzoną postać za ramiona krzyknął:
            - Co się dzieje?!
            - Śmierciożercy. Przyszli po panicza Harrisona.

Rozdział 9

sobota, 22 lutego 2014

Mroczny Obłęd: Rodział 7



            - Kim jesteście?
            Krzyk uwiązł w gardle Hermionie. Miała wrażenie, że oto nadchodzi jej koniec. Drzwi lekko skrzypnęły i w szparze między nimi a ścianą pojawiła się postać chłopca. Jego oczy wpatrywały się iskrząc zielenią i przeszywając Hermionę na wskroś.
            Nagły ruch obudził Rona, który teraz próbował dodać otuchy przyjaciółce otaczając ją drżącym ramieniem. Czy to nasz koniec? – przebiegło im przez myśl. Nagle chłopiec się ożywił i podbiegł w ich stronę. Zamknęli z przerażenia oczy. Wokół dziecka rozchodził się duszący ich odór. Odór samej śmierci. Jego obecność sprawiała, iż ich nozdrza wypełnił duszący zapach krwi. Hermiona uchyliła powieki i ujrzała dziecko, które usiadło na biodrach martwego mężczyzny, próbując nawiązać z nim kontakt. Po kilkukrotnym poklepaniu po policzkach, chłopiec odwrócił się do Hermiony. Położył sobie palec na ustach w charakterystycznym geście i powiedział:
            - Ciii. On jeszcze śpi. – stwierdził i chwycił Hermionę za rękę, wcześniej zszedłszy z trupa. – Wy się ze mną pobawicie, skoro on śpi. – dziewczyna miała wrażenie, że zaraz zemdleje.
* * *
            Chłopiec, który kazał na siebie mówić Harry, poprowadził ich krętymi korytarzami do swojego pokoju, jak to stwierdził. Dwójka przyjaciół spoglądając na pokój miała wrażenie, że trafili do innego świata. Duża komnata była oświetlona przez co jaśniała w ich oczach rażąc ich oczu. Było tam łóżko, kanapa i wiele, wiele zabawek. Gryfoni bawili się nimi wraz z Harrym. Chłopak był od nich o głowę mniejszy i na pewno był także w ich wieku. Jednak jego psychika zatrzymała się na wieku może siedmiu lat. Dla Hermiony, mimo niesamowitego strachu wywołanego snem, było naprawdę pouczającym uczuciem. Miała palącą ochotę wypytać Harry’ego o wszystko co tyczyło się jego przypadłości. Jednakże widząc, że dzieciak wcale nie kwapi się do udzielania odpowiedzi, nie próbowała więcej, nie chcąc wyprowadzić go z równowagi.
            - Harry?
            - Tutaj! Charlie! Patrz! Mam nowych przyjaciół!
            Nadchodził ten, który ich zdradził. Odwrócili się i zdziwieni zauważyli niezwykłą łagodność bijącą z twarzy ich oprawcy. Charles podszedł do Harry’ego z łagodnym uśmiechem i mierzwiąc mu włosy pocałował go w czoło.
            - Musimy pomóc dziadkowi, maleństwo. – powiedział do swojego brata.
            - Musimy? Ale ja się tu bawię z nią i nim – pokazał na dwójkę gryfonów palcem. – A jak sobie pójdą?
            - Dobrze. Pójdą z nami, jeśli boisz się, że uciekną.
            Harry chwilę się zastanawiał, by przytaknąć bratu.
* * *
Weszli do wielkiej sali. Pośrodku stał postument a wokół niego pełno belek, do których przytwierdzono ludzi. Kobiety, mężczyźni, dzieci – wszyscy przerażeni, modlili się o wybawienie, wiedząc co ich czeka. Od każdej belki wychodziła rynna, która biegła do basenu pod postumentem.
- Harry. Wątpię czy twoi przyjaciele widzą z takiej odległości. Może podejdź z nimi bliżej.
Harry gorliwe potrząsnął głową i chwytając za ręce Rona oraz Hermionę, pociągnął ich w stronę ludzi. Ci, pogrążeni w rozpaczy, nie zauważyli nawet zbliżających się do nich ludzi. Teraz dwójka przyjaciół mogła ujrzeć, co było w owym basenie. Ciemna prawie czarna posoka w dole sprawiła, iż mieli ochotę zwymiotować.
- Czemu ona nie zakrzepła? – wyrwało się Hermionie ciche, prawie bezdźwięczne pytanie.
- To proste. – powiedział Harry z uśmiechem. – Widzisz to zielone na ścianach. – wskazał zielony osad w basenie. – To jest eliksir. – stwierdził jakby to wszystko wyjaśniało.
- Jesteście. Zaczynajmy. – usłyszeli za sobą głos Charlesa Seniora. Gryfoni zostali pochwyceni przez straż, która nie wiadomo kiedy się pojawiła. Zewsząd dobiegł ich dźwięk organów. – Ceremonię czas zacząć.
Ciemne postacie, obleczone w płaszcze z kapturami, podeszły do ludzi i zaczęly uderzać w nich sztyletami. Krew powoli sączyła się z Bogu ducha winnych ofiar. Zakapturzeni słudzy wycinali kawałki skóry, sprawiając wielki ból, krwawienie, ale nie pozwalając umrzeć swoim ofiarom. Pośrodku tego wszystkiego stał Harry, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w napełniający się krwią basen. Umieszczony na postumencie, zaczął się kołysać w rytm organów. Posoka zaczęła się unosić, bryzgając we wszystkie strony i otulając sylwetkę chłopka. Po kilku chwilach Harry był cały oblepiony czerwienią a jego oczy przybrały ten właśnie kolor, odznaczający się na czarnych białkach. Chłopiec oblizywał swoje palce z pomrukiem przyjemności, sięgał między uda by pieścić je w rytm swego tańca, dotykał swego ciała pociągłymi, zmysłowymi rucham. Zachowywał się jakby próbował kogoś uwieść, kogoś, kogo nikt nie mógł zauważyć.
Obiekt westchnień, jęków Harry’ego był dla nich niewidoczny. Jednak dla każdego odczuwalny. Atmosfera wokół zgęstniała, zapach siarki i spalenizny rozniósł się po sali, zakradając się do najczulszych zmysłów ludzkich. Ofiary na belkach zaczęły wyć z przerażenia, a ich oprawcy odbiegli w popłochu od nich i schronili się za okręgiem, który właśnie zapłonął na ziemi.
Hermiona nie znała tych znaków, jednak stwierdziła, iż musi to być jakaś osłona, przed TYM CZYMŚ. Najwyraźniej była świadkiem jakiegoś wezwania, zakazanego, dla którego sukcesu musi być poświęcone ludzkie życie.
Jęki chłopca nabrały na głośności i teraz przekrzykiwał on wyjących w przerażeniu ludzi. Harry był przyciśnięty do postumenty przez tę niezwykłą siłę i najwyraźniej coś sprawiało mu wielką przyjemność. Dziewczyna zauważyła, że mięśnie chłopaka zostały rozciągnięte do granic możliwości, po udach chłopka bowiem spływała dodatkowa krew i nasienie. Harry umazany był białą mazią, która pojawiała się znikąd. Znajdowała się ona na jego udach, twarzy i brzuchu. W końcu chłopiec został podniesiony przez ową siłę i dosłownie na chwilę pojawił się ON. Jego czarne włosy do łopatek spływały po plecach. Z nich zaś wychodziły dwie pary błoniastych skrzydeł – jedna wielka na wysokości łopatek, druga mała trochę powyżej miednicy. Ręcę zaciśnięte były na pośladkach młodego Pottera, a czarne jak węgle oczy wpatrywały się z pożądaniem w młode ciało, wijące się przed nim w rozkoszy. Złożywszy jeden jedyny pocałunek na odsłoniętej szyi chłopca, zniknął, pozwalając mu uderzyć plecami o zimny kamień przy wtórze głuchego odgłosu.
Charles Junior natychmiast podbiegł do brata, trwającego wciąż w upojeniu i rozkoszy. Nie dotknął go jednak, wiedząc, iż nie będzie mógł powstrzymać własnych rządzy. Harry bowiem zarażał tym każdego, kogo tylko dotknął.
Hermiona naraz pojęła, że to, co się tutaj dzieje jest z godziny na godzinę coraz bardziej czarniejsze i niebezpieczniejsze.
* * *
            Zostali uprzedzeni – zginą. Dostali gazetę, z której wynikało, że zaginęli. Rodzina Potterów wypowiadała się w tej sprawie, mówiąc, iż nie wiedzą nawet kiedy się to stało. Charles im powiedział, że po miesiącu poszukiwań, zaprzestano ich, twierdząc, że nie ma już czego szukać. Spytał się czego chcą. Spytał o ich ostatnie życzenie.
            Ron uniósłszy się honorem odmówił czegokolwiek, Hermiona poprosiła o prawdę. Dostała ją. Charle następnego dnia przyniósł jej plik dokumentów.