Wszystko
zwolniło. Czas się zatrzymał. Uciekające postacie stanęły w miejscu, a Hermiona
patrzyła. Spoglądała jak ludzie padają pod wpływem zielonego blasku, który po
tylu dniach niewoli kojarzył jej się tylko z wybawieniem.
To
zaczynało być śmieszne. Zieleń Avady. Zabijające zaklęcie, które swym kolorem
pyszniło się, patrząc na ciebie oczyma Harrisona Pottera. Zwiastujące spokojną
śmierć? A może męczarnie? Dziewczyna wyciągnęła dłonie w stronę lecących ku
niej promieni. Żaden nie potrafił jej dosięgnąć. Śmierć wciąż nie nadchodziła.
*
* *
Szatańska
Pożoga trawiła główną rezydencję. W powietrzu dało się słyszeć krzyki ludzi, a
swąd palonych ciał był wszechobecny. Zewsząd docierały do nich głosy, które
dwoma słowami kończyły życie więźniów, gości Potterów, ich służby i samych
gospodarzy.
Gdzieś
obok leżało ciało Charlesa Pottera Seniora z
otwartą klatką piersiową, z której wypruto jelita. Leżał tam. Bez serca.
Z wypalonymi wnętrznościami. Niedaleko, w stercie ciał widać była rude włosy
uwalone krwistą posoką. Na trawie leżały dwa związane ciała należące do Jamesa
Pottera i jego starszego syna. Brązowe oczy przypatrywały się całej scenie ze
stoickim spokojem, beznamiętnie spoglądały na płonący dobytek i rozciągający
się na niebie Mroczny Znak. Nieboskłon zaczął płonąć, a płonienia go trawiące
poczęły, niczym po kopule, sunąc w dół. Bariery padły. Cały świat widział teraz
płonącą posiadłość i znak śmierciożerców.
Młody
Potter szarpał się w więzach, nieudolnie próbując się oswobodzić. Co chwilę
rzucał spojrzenie w stronę więzienia i uciekających z niego osób, modląc się by
nie zobaczyć prowadzonego przez śmierciożerców Harry’ego. Lord Voldemort stał
obok nich i z taką samą intensywnością wpatrywał się w wyłamane wrota.
-
Czyli to była prawda. Dziecko o destrukcyjnej mocy było pod nosem samego Albusa
Dumbledore’a. Dziecko z piekła rodem. – uśmiechnął się jadowicie, spoglądając
na związanych Potterów. – Teraz będzie w moim posiadaniu. Cała jego wiedza,
cała moc, cały gniew i cała nienawiść do tego świata. Właśnie teraz rozpocznie
się Apokalipsa.
*
* *
Szła
ciemnym korytarzem niosąc w rękach srebrną tacę, na której znajdowało się
śniadanie dla jej Pana. Gdy doszła do wielkich drewnianych drzwi, zapukała.
Słysząc pozwolenia, weszła.
Jej
oczom ukazała się scena, jakiej często była świadkiem. Jej Pan, prawdopodobnie
nagi, przeczesywał bladą dłonią włosy, również nagiego, czarnowłosego
nastolatka. Czerwone oczy spojrzały na nią. Ich Pan bardzo się zmienił. Od
czasu, gdy wyrwał Harry’ego z domu Potterów, coś zaczęło się z nim dziać. Teraz
Lord Voldemort wyglądał, jak za czasów, gdy chodził do Hogwartu. Jakby nigdy
się nie postarzał. Tak samo było z młodym Potterem. Podczas, gdy jej zaczęły
powoli pojawiać się szare włosy – oni nie starzeli się w ogóle.
-
Przyniosłam śniadanie, mój Panie. – pochyliła się, a jej głos obudził śpiącego
chłopca, który otworzył zielone oczy i spojrzał na nią.
-
Miona! Pobawisz się dziś ze mną? – spytał z uśmiechem.
-
Mój Harry, niestety jesteś mi dziś potrzeby. – odpowiedział aksamitnym głosem
Voldemort. – Zresztą dzisiaj się pobawimy w lochach, więc będziesz zajęty. –
pogłaskał swojego towarzysza po głowie. Zielone oczy spojrzały się na niego
podejrzliwe, by zaraz uśmiechnąć się promiennie.
-
Okej. – odwrócił się do Hermiony. – Dzisiaj nie mogę. Może jutro?
Dziewczyna
tylko dygnęła i ulotniła się z pokoju.
*
* *
-Więc do czego ci jestem potrzebny? – spytał rzucając mu
spojrzenie swoich zielonych oczu.
- Esencja. – tylko tyle odpowiedział Voldemort, patrząc
na swoje starcze, pomarszczone dłonie, które za nic nie pasowały do jego
młodzieńczej twarzy.
Tak, to dlatego Czarny Pan pożądał tego chłopca. On, ten
mały zielonooki i czarnowłosy dzieciak był w stanie wytworzyć Esencję, która
dawała przyjmującemu ją nieśmiertelność i młody wygląd. To była nie lada
okazja. Gdy tylko zaczęły chodzić pogłoski o Mrocznym Obłędzie, który zalęgł
się w rezydencji Potterów – Czarny Pan od razu postanowił te pogłoski
sprawdzić. Szybki rekonesans i młody Potterów był jego. Lucjusz jakoś przeżyje
to, że jego syn nie połączy swojego rodu z Królewskimi Rycerzami. Jakoś to
zniesie, a on – Czarny Pan, Władca Magicznego Świata – będzie wiecznie młody i
wiecznie żywy, w pełni swojej mocy. A w dodatku – spojrzał na swojego młodego
kochanka – niedługo przyjdzie na świat jego upragniony dziedzic. Z dumą w
oczach wpatrywał się w okrągły brzuch jego młodego kochanka. Przez myśl mu
przemknęło, że może to nie być jego dziecko, że może to być Jego dziecko, ale
szybko odrzucił ten pomysł stanął przed drzwiami lochu.
*
* *
Zielona substancja spływała z ciała
torturowanej dziewczyny. Krew ciekła po podłodze by połączyć się z morzem czerwonej
cieczy, która znajdowała się w wielkim basenie pośrodku sali. Oczy
czarnowłosego chłopca były utkwione w jednym punkcie. Gdzieś nad głową swojej
ofiary. Patrzył i jakby oceniał. W pewnej chwili odwrócił się do Czarnego Pana.
-
Tom – szepnął w jego stronę. Zielone oczy spoglądały na niego z pełną
świadomością i powagą. – Zaczęło się. – skończył i położył jedną rękę na swoim
brzuchu.
*
* *
Rano
każdy mógł w gazetach przeczytać o udanym porodzie Harrisona James Pottera,
który dał Władczy Czarodziejskiego Świata syna. Chłopczyk miał się urodzić w
dobrym zdrowiu i bez komplikacji.
Prawda
była zgoła inna. Dziecko prawie zabiło swojego rodziciela, a jego moc ugodziła
w jego ojca, który wcale nim nie był. Dziecko miało cerę bladą jak śmierć,
czerwone oczy tliły się pośród zaczerniałych białek. Niemowlę nie płakało, a
gdy zostało podane „swojej matce” do rąk, spojrzało tylko na „nią” i zamknęło
oczy, zasypiając.
*
* *
Zamykając
się w swej komnacie Lord Voldemort
osunął się na fotel i, chwytając do ręki butelkę Ognistej Whisky z
zamiarem upicia się, powiedział do siebie:
-
Czyli nie moje. – westchnął i pociągnął spory łyk z butelki.
*
* *
Dziecko
rosło jak na drożdżach. Mały Brutus był bardzo ruchliwym dzieckiem i bardzo
podobnym do „swej matki”. Jego zabawy kosztowały Harrisona trzy opiekunki do
czasu aż zaczął chodzić i aż pięć od wtedy do teraz. Jednak Harry nie miał temu
za złe swojemu synkowi. „Bawi się” – zwykł mawiać, gdy informował Toma o
potrzebie zatrudnienia nowej niańki. Sam Potter przy dziecku robił niewiele.
Zresztą nie widział potrzeby, samemu udając się w swój własny wyimaginowany
świat. Dla Toma zaczął się właśnie jego koniec.
Mały chłopiec wybitnie go nienawidził. Nigdy
nie okazał tego jednoznacznie, ale pojedyncze incydenty mogły tylko upewnić
Lorda, że jego dziedzic, nie będący krwią z jego krwi, nienawidzi go na tyle,
że najchętniej by go zobaczył martwym. Od czasu dziwnego uwolnienia się
rozjuszonych smoków w czasie, gdy Tom był na przeglądzie stadnin, Voldemort nie
miał żadnych wątpliwości, że jego syn chce jego śmierci. Młody nigdy się do
niego słowem nie odezwał, co innego do „swojej matki”. Wiele razy słyszał jak
niańki mówią, iż tylko z „nią” Młody Panicz rozmawia. Harry zawsze wiedział
czego jego syn chce, czego nie, co miało być przy nim zrobione, a co nie.
Brutus był nieprzeniknioną tajemnicą. Małym diabłem, który idąc w ślady swego
prawdziwego ojca, obrał ścieżkę destrukcji. Voldemort o tym wiedział i z
dziwnym spokojem oczekiwał swego końca. Czuł się już stary po tym stuleciu
doglądania magicznej Anglii. Chciał jeszcze trzymać w swym ręku władzę, lecz
teraz, gdy miał przed sobą widmo zagłady całego jego kraju, który kształtował
swymi działaniami, swymi własnymi rękoma, nie chciał być naocznym świadkiem
tego, co ma się wydarzyć.
Siedząc
w swoim gabinecie, w swoim ulubionym fotelu, popijał swoje ulubione wino.
Wszystko było jego i wszystko zawsze miało być jego, ale teraz miało przestać
istnieć w ogóle. Prawda powoli spływała z jego umysłu, oplatając klatkę
piersiową. Nagle usłyszał kliknięcie zamka w drzwiach. Odwrócił się. W progu
stał Harry, trzymający za rękę swojego syna. Nie - jego syna, ich syna. To ON
wychował smarkacza, nawet jeśli tylko przydzielając kolejne niańki. Spojrzał na
dwójkę i zapytał:
-
Czego chcecie?
Harry
spojrzał się na niego a potem na swoją pociechę, gdy otrzymał od niej uśmiech,
który sprawił, że Voldemorta oblały zimne poty, odpowiedział tylko cztery
słowa, których Lord najbardziej się obawiał: „Pobawisz się z nami?”. Dwie pary
czerwonych oczy o czarnych białkach wpatrywały się w niego z pełną
intensywnością, odkrywając przed Lordem jedną z najbardziej okrutnych prawd –
umrze i to nie będzie bezbolesny koniec.
Dziękuje za ten rozdział, nie mogłam się doczekać żeby zobaczyć jak dalej pociągniesz tę historie :).
OdpowiedzUsuńBardzo spodobała mi się reakcja Voldzia jak zobaczył dziecko:
"- Czyli nie moje. – westchnął i pociągnął spory łyk z butelki." *.*. Chciałabym zobaczyć te zabawę Harrego i Brutusa ^.^.
Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały.
Życzę ci dużo czasu i weny żebyś mogła nas dalej zachwycać swoimi tekstami :)
Kiedy rozdział? ?
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Libster Blog Award 2
Więcej informacji na http://hp-i-pdp.blogspot.com/2015/01/libster-blog-award-2.html
I czekam na kolejny rozdział SG :)
Witam,
OdpowiedzUsuńniedawno tutaj trafiłam, przeczytałam akurat ten rozdział i bardzo mnie zaciekawił, więc postanowiłam przysiąść tutaj z czytaniem, cóż nie wiem czy zacznę czytać od tego opowiadania czy od jakiegoś innego, ale wiem jedno masz nową czytelniczkę....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej, zostałaś nominowana do Liebster Blog Award. Szczegóły na ucieczka-od-smierci.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPanna Riddle
Wystarczył mi jeden wieczór od znalezienia tego bloga bym przeczytała wszystkie rozdziały. Piszesz rewelacyjnie. Jestem pod wrażeniem że ktoś może mieć taki talent. Opowiadanie czyta się lekko i przyjemnie. Fabuła jest po prostu genialna ;D Strasznie się cieszę że go znalazłam.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam i dużo weny życzę Senri97
To tyczy się rownież Silme Galen :P
OdpowiedzUsuń