WAŻNE!

Proszę o informację gdyby któryś z rozdziałów/one-shotów/specialów/shotr story był źle lub w ogóle niepodpięty. Za wszelkie spostrzeżenia dziękuję.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Silme Galen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Silme Galen. Pokaż wszystkie posty

sobota, 16 sierpnia 2014

>> Rozdział 28


Poprawione. Mój błąd w tym rozdziale był następujący: 3/4 poprzedniej wersji już było wklejone, a 1/4 to początek tego. Nie pytajcie mnie jak to zrobiłam. Później okazało się, że ta część, kórą miała się dziś ukazał zniknęła przez zapisanie rozdziału takiego jaki był wcześniej. A jak udało mi się dokopać do tego co tu macie to, to poprawiałam, bo mi się nie podobało. xD
Przynajmniej macie coś z czego jestem zadowolona :)


Artemidis wrzało. Wszyscy szykowali się. Sprzątano ulice, strojone je girlandami kwiatów,  czyszczono fontanny, by widzieć jak ich przyszły władca się przemienia. Wszyscy z podekscytowaniem patrzyli w przyszłość, oczekując samego dobra, a myśli o tajemniczej śmierci pewnego strażnika z Miru strącali w najdalsze zakątki umysłu. Nawet jego rodzina próbowała się cieszyć, miast się smucić. Żołnierze polerowali pancerze, łucznicy łuki, a kawaleria oporządzała konie i stroiła je, by wyglądały idealnie. Wszyscy się cieszyli, a jemu chciało się po prostu rzygać.
            Patrzył swoimi złotymi oczami na krzątające się elfy, a jego usta wykrzywiły się w grymasie obrzydzenia. Te małe, śmieszne, wesołe istotki w ogóle nie zdawały sobie sprawy, co się stało. W ogóle nie wiedziały, co on zrobił. Plan był idealny. Teraz trzeba było czekać, aż się zacznie. Nikt nie mógł już im wejść w drogę. Lord Voldemort szykował się w Anglii, a on tutaj. Orkowie czekali tylko na jego sygnał, a jedyna osoba, która mogła go powstrzymać była daleko stąd. Matka nie będzie mogła wrócić tak szybko, nie będzie mogła go powstrzymać.
            - Niedługo. – powiedział do siebie. – Już niedługo zobaczycie, jak ten, z którego się wyśmiewaliście weźmie odwet za wszystkie krzywdy. To będzie wasz koniec. Wasza udręka będzie trwać i trwać. Nikt wam nie pomoże. Nikt nie poda dłoni. Już ja o to zadbam.
            Uśmiechając się drwiąco, odwrócił się plecami w stronę ulic.
            - Ach! Miałem rację myśląc, że cię tu znajdę! Zawsze się chowasz na szczycie Wieży Północnej! – uśmiechnięty elf podszedł do niego.
            - Orodreth! Stało się coś? – Ile słyszałeś? – Wyglądasz blado. – Odejdź. Nie chcę cię skrzywdzić. Nie ciebie, nie tamtych dwóch i nie ją.
            - Otóż, stało. Twój rumak dostał szału i właśnie demoluje ulice. – uśmiechnął się przepraszająco. – Niestety bliźniaki chyba go wystraszyli.
            - Już idę. Mam nadzieję, że nie rozwalił tych girland. Są naprawdę urocze! – powiedział z udawanym uśmiechem, kierując się do wyjścia. Na schodach minął się z, biegnącą ku górze, kapłanką. Zatrzymał się, odczekał chwilę i na palcach podkradł się pod drzwi. Nasłuchiwał.
            - … w stanie powiedzieć, co zginęło. Tylko Najwyższa wie, co się tam znajdowało, jednak wiem, że kilku książek nie ma, co więcej nie ma tej najważniejszej. Nie ma Czarnej Księgi. Ja… Najwyższa będzie zła. Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie! My…!
            - Uspokój się.
            Wieżę pochłonęła cisza. Napięcie było tak nieznośne, że Symir czuł je w każdym, nawet najmniejszym, mięśniu, w każdej komórce swojego ciała. Czekał na rozkazy Orodretha, doradcy króla Andora, który zajmował się aktualnie królestwem.
            - Nie wolno ci nikomu o tym mówić. Ireth i tak się dowie czy tego chcemy, czy nie. Ona wie czasami nawet więcej. Nie zdziwię się jeśli jutro dostanę wiadomość czy już wiem o tym co się stało w waszej bibliotece. Chcę byś nikomu o tym nie mówiła. Są teraz ważniejsze rzeczy, wszystkich zszokowała wiadomość o strażniku z Miru, nie potrzebujemy paniki na dzień przed urodzinami narzeczonego księcia. Każdy błąd może nas teraz kosztować wiele. – Symir usłyszał szelest. Wyjrzał zza drzwi i spoglądał na Orodretha, który teraz potrząsał ramionami kapłanki. – Ufam ci. Zapieczętuj komnatę i udawaj, że nic się nie stało. Do czasu powrotu Ireth i jej osądu, co zginęło i jak bardzo nam to zagraża, nikt nie może się dowiedzieć. Idź i zrób to!
            Kapłanka jedynie pokiwała głową i biegiem ruszyła ku wyjściu z wieży. Symir, schowany w ciemności, czekał aż kapłanka zniknie z pola jego widzenia, a następnie sam ruszył biegiem uspokoić swojego wierzchowca.  Wiedzą. Teraz zacznie się zabawa. – pomyślał.
* * *
            Silme drżały ręce jak tylko pomyślał, że ma wystąpić przed tyloma ludźmi. Ubrany w swoją szatę po raz kolejny oceniał się w lustrze. Niby wszystko było dobrze, ładnie, pięknie, ale coś mu nie pasowało. Czegoś… brakowało. Wtem ciszę przerwało ciche pukanie.
            - Jak się czujesz? – spytała białowłosa, po wsunięciu się do pokoju. – Niewyraźnie jak sądzę. – nie czekała na odpowiedź. – Nie bój się. Będę tam ja i król. No i twoi przyjaciele, którzy…
            - O nich się chyba najbardziej martwię… - powiedział głośno, zaskakując tym siebie i Ireth.
            - Co proponujesz? Zaproszenia nie cofniesz, zresztą już za późno. Nie damy rady zatrzymać ich gdy już tu są.
            - CO?! – Silme odwrócił się gwałtownie w jej stronę. – Jak to? Goście mają się zjeżdżać dopiero za godzinę! Co oni tu robią?
            - Cóż… mam swoje podejrzenia na ten temat, ale musimy teraz zając się tobą, a nie twoimi nader kłopotliwymi przyjaciółmi. – powiedziała z promiennym uśmiechem. – Jestem z ciebie dumna, Silme. Ten miesiąc przygotowań, nauki oraz czasu, który z tobą spędziłam… ja… nigdy tego nie zapomnę i mam nadzieję, że ty też mnie nie zapomnisz. – odwróciła się do Silme plecami i zaczęła grzebać w pudełku, które wcześniej ustawiła na stoliku. – Kiedy była mała mój ojciec stwierdził, że musi mnie wydać za możnowładcę. Nie udało mu się to gdyż dostałam powołanie i matka zaciągnęła mnie do zakonu. Ojciec nigdy mi tego nie wybaczył, za to mój brat… heh… przybył do mnie pewniej nocy i przyniósł mi to. – wyciągnęła z pudełka piękny diademik. Delikatnie założyła mu go na czoło. Zapięła go za srebrne łańcuszki, gdzieś we włosach, które spięła później w koński ogon. Ozdoba wyłaniała się z czarnych pasm by zwięczyć swą wędrówkę łącząc się w mały, również srebrny, medalik, z którego zwisała perła w kształcie łzy. – Teraz jesteś gotowy. Mam nadzieję, że mój weselny diadem przyniesie ci szczęście. Szkoda.
            - Hm? Ireth, mówisz tak, jakbyś miała odejść i nigdy nie wrócić czy ty… - Silme złapał ją za dłoń i przez jego umysł przeszły dziwne obrazy.
            Widział złote oczy, patrzące z nienawiścią. Ireth patrzącą w jego stronę i mówiącą: „Jeszcze nie jest za późno, moje dziecko, możesz jeszcze do mnie… do nas wrócić”. Postać wieszczki skąpała się w czerwonej posoce i runęła w dół wieży. Krzyk rozdzierający ciszę. Męski krzyk bólu. Błyskawice rozdzierające niebo. Ireth leżąca na ziemi bez życia. Znajdujący ją elf w zbroi z herbem Artemidis.
            Z wizji wyrwał Silme głuchy odgłos. Odgłos zamykanych drzwi. Pozostawiając go samego w przejmujące ciszy komnaty.
            - Ireth… nie.
            Wspomnienia zalały jego umysł i jeszcze bardziej przeraził się tego, co widział.

            - Na jakiej zasadzie działają wizje. Wiesz? – spytał któregoś dnia Silme.
            - Hm?
            - Jesteś wieszczką, Ireth. Musisz coś wiedzieć o tym, jak Voldemort może mi przekazywać wizje. Jak?
            - Wizje. To bardzo oględna nazwa, kochanie. Mamy proroctwa, wizjonerstwo ogóle, szczegółowe, horoskopy czy nawet bujdy. To wszystko składa się na wizje. Widzenie przyszłości, przeszłości, teraźniejszości. To wizja. Przeczucia i szóste zmysły, to też wizje. Po prostu nie powinno się używać słowa wizje. Znaczy ono wiele oraz wprowadza w błąd.
            - Błąd?
            - Błąd. Mówisz wizja, myślisz obraz. Wizje to nie tylko obrazy. To dźwięki, zapachy, symbole, obrazy, przedmioty. Wszystko co twój umysł wyciągnął z Eteru i wszystko co próbuje ci przekazać. Cała ta wiedza, u was, kryje się pod nazwą wizja czy, jeszcze bardziej prostacko, wróżbiarstwo.
            - Wróżbiarstwo? Ale jak coś tak mało wiarygodnego może być wiarygodne?
            - I tu postawmy sobie pytanie – Ireth usiadła na stole. – „Czy wszystkie wizje są prawdziwe i”, co jest najważniejsze w twoim przypadku, „czy ktoś je może nam podesłać?”. Łatwo o błąd w wykrywaniu czy to co widzimy to farsa czy rzeczywiście wiarygodna wizja. Wszystko zależy od tego jak wiele szczegółów, powtarzam SZCZEGÓŁÓW widzimy. Nie chodzi nam o ogóły. Łatwo powiedzieć, że zaatakuje nas armia wroga, w południe, latem. To nie jest wiarygodna przepowiednia, ale gdy już widzimy żołnierza herbu XY w pełnym orężu przekraczającego granicę w bardzo kłopotliwym do określenia miejscu, z czego wnioskujemy, że nie przeszedł przez posterunki graniczne, akurat robi to w Święto Zbiorów, w wiosce, która nazywa się powiedzmy Stormlake. Wtedy mamy do czynienia z bardzo wiarygodną wizją i w owym Stormlake możemy postawić straże. A dlaczego? Bo wizja posiadała na tyle wystarczającą liczbę szczegółów, że postanowiliśmy zareagować. Im więcej szczegółów i im mniejszego zakresu czasu wizja dotyczy, tym bardziej jest wiarygodna. Jeśli chodzi o przepowiednie. Są bardzo… naprowadzające. Wypełniają się dopiero wtedy, gdy osoby, których ona dotyczy, ją usłyszą. Wtedy w człowieku włącza się dziwny tryb. Na przykład przepowiednia mówił o elfach urodzonych tego i tego dnia, tego i tego miesiąca, mówi dokładnie, które to elfy. Mówi także, że zginą oni 22 lata i 5 dni po swoim narodzeniu poprzez stratowanie przez konie. Ale co to? Tylko jedno wie o przepowiedni. Gdy zaczyna się ona spełniać jeden nie robi nic, w końcu to jego przeznaczenia, a drugi ucieka i uchodzi z życiem. Ten pierwszy znal przepowiednie. Wniosek? Przepowiednie można naciągać ile wlezie, większość z nich się nie spełnia, bo i po co marnować czas na takie bzdury. Prawdziwe przepowiednie są ukrywane głęboko, by nigdy się nie spełniły. Istnieje w Artemidis jedna przepowiednia. Mówi o tym, że „Smok rozgorzeje nad Miastem Mądrości, Victoria uśmiechnie się w stronę zjednoczenia i harmonii, a dźwięki walk ustaną pod wpływem światła sprawiedliwości”.
            - Ona dotyczy mnie? W końcu… smok…
            - Kochanie, czy ja ci przed chwilą nie mówiłam, że nie mówi się przepowiedni temu, który jest w niej wspomniany. Nie… chodzi tu o Alduina, ale to inna historia.
            - Acha…
            - Jeśli chodzi o przesyłanie wizji. Jest to bardzo możliwe, gdy istnieje specjalna więź lub osoba przesyłająca jest niezwykle uzdolniona w sztukach umysłu. Sądzę, Silme, że musimy cię podszkolić, albo po prostu przenieść do twojej komnaty w Artemidis. W pałacu są osołony, które nie przepuszczą żadnego ataku na umysł, z normalnym radź sobie sam.
            - Co?!
            - No przestań, mamy przecież strażników. Będą cię chronić, obiecuję, a jak nie to będą mieli ze mną do czynienia. Nie pozwolę im skrzywdzić mojego dziecka, wiesz? – poklepała z uśmiechem Silme po głowie.
            - Ireth, nie jesteś moją matką, wiesz?! Przestań! – krzyczał Silme, próbując brzemieć jakby mu się w ogóle nie podobało to, co Ireth z nim robi.
            - Nie! – krzyknął Harry i cisnął dzbanem z wodą o podłogę. – Nie! – okna zostały rozbite przez magię, która gęstniała coraz bardziej. – Nie… - Silme opadł na kolana, modląc się by to, co się przed chwilą stało nigdy się nie wydarzyło. Po kilku chwilach podniósł wzrok. Dzban leżał w kawałkach na podłodze, wśród resztek rozbitych okien. Ireth wciąż nie było. Znowu modlitwy nikt nie wysłuchał.
* * *
            Uciekła, po prostu uciekła. Miała dosyć. Jej dzieci. Cierpią i to przez nią. Łzy cicho i bez żadnych świadków sunęły po bladych policzkach. Bezgłośnie. Bez skargi. Jak zawsze. Przez te wszystkie lata.  W końcu doszła do odpowiedniego miejsca i nasłuchiwała. Za ścianą przy której stała odbywała się rozmowa.
            - Chcę byście nadal udawali jego przyjaciół. Nie mam nad nim żadnej władzy. Będziecie moimi oczami i uszami.
            Ireth wychyliła się zza załomu korytarza i ujrzała trzy postacie. Jedną należącą do dyrektora i dwie mniejsze. Dziewczynę w różowej sukni z burzą brązowych włosów oraz rudego chłopaka w kasztanowej, staromodnej szacie.
             A jednak, Dumbledore, nie dasz za wygraną, co? Jutro mnie już tu nie będzie… kto by mógł się tobą zająć, hm? Sądzę, że król będzie miał niezłą zabawę jak się dowie co tutaj knujesz. – pomyślała z wrednym uśmiechem i ruszyła w stronę królewskich komnat. Ocierając łzy stwierdziła, że trzeba zacząć się przygotować na spotkanie przyjaciół Silme.

piątek, 25 lipca 2014

>>Rozdział 27

Wiem, że zrzucanie winy na upały jest dosyć marną wymówką, ale może podziała?
Łapcie Silme! Nie za dobry rozdział, ale musicie go przetrawić. Niedługo zacznie się dziać!



            Laure otworzył księgę i spojrzał na stronę tytułową „Legendy Skyrimu. Spis postaci, bóstw i magicznych przedmiotów.”. Tak dawno nie zaglądał do tych opowieści. Bodajże od czasu, gdy Ireth mu je czytała jako opowiastki na dobranoc. Rzucił okiem na spis treści.
Strona 127 – Dovakiin
            Znalazł odpowiedni rozdział i zaczął czytać.
Dovakiin, z języka smoków Smocze Dziecię, jest osobą zrodzoną przez śmiertelników, a naznaczoną darem Akatosha, ojca smoków. W żyłach Dovakiina płynie smocza krew i posiada on smoczą duszę. Według legend pojawia się tylko jeden na każdą epokę. Smocze Dziecię jest w stanie panować nad smokami tudzież wchłonąć ich duszę i siły witalne pokonanych stworzeń. Dzięki temu uczy się korzystać ze Smoczych Krzyków w bardzo szybki sposób.
Pierwszym Smoczym Dziecięciem była…
            Laure z trzaskiem zamknął księgę, wciąż mając przeczucie, że nie wie wszystkiego. Silme miał być wojownikiem, ale jak? Jak takie delikatne stworzenie może walczyć ze smokami. A może tu  nie o to chodziło. „Dzieci jest w stanie panować nad smokami” – tak! To o ten fragment chodziło Ireth. Silme nie potrafi panować nad smokami, nie zna swojej mocy, a nikt nie może mu pomóc, bo „pojawia się tylko jeden na każdą epokę”.  Jak więc go nauczą? Jak mu pomogą.
            Laure schował twarz w dłoniach i myślał. Nieświadomy białych oczu, które przyglądały mu się już od pewnego czasu.
* * *
            - Jutro są urodziny Silme i sądzę, że mamy trochę spraw do omówienia. – Ireth odwróciła wzrok od twarzy dyrektora by spojrzeć na mówiącego króla., Szczerze miała już dość tego starucha i odliczała dni do swojego wyjazdu.
            - Tak, wiem kiedy Harry obchodzi urodziny i słyszałem, że z tej okazji przybędzie wiele osobistości.
            - Cóż… kto przyjął zaproszenia? – Andor zwrócił się do białowłosej.
            - Hm… jeśli się nie mylę to przybędą: Król Aragorn z małżonką, Elladan i Elrohir, panowie Rivendell, dostałam pozytywną odpowiedź również od Mrocznej Puszczy, a i przybędzie również Gimli, przyjaciel elfów, więc i samego księcia Legolasa należy się spodziewać miast zwykłej delagacji. Notatka dla siebie: przygotować dużo piwa. – naskrobała piórem na kartce, którą trzymała w ręce. – Cóż… prócz tego należy się również spodziewać delegacji z Shire, podejrzewam, że przybędzie mistrz Samwise oraz nierozłączni imć Meriadok wraz z imć Peregrinem. Przybędzie cała arystokracja Artemidis. Ach! I nie zapominajmy o delegacji z Lórien, tylko nie jestem pewna czy pojawi się sam Lord Celeborn czy wyśle on tylko Haldira.
            - Lepiej żeby Strażnik się nie dowiedział, że jest dla ciebie tylko Haldirem. – powiedział król z dziwnym uśmiechem na twarzy. – Jego dzielne serce pęknie na pół.
            - To nie ja kazałam mu się we mnie zakochiwać. Zresztą on zakochuje się średnio pięć razy na dzień, więc nie czuję się zobowiązana by odwzajemnić jego uczucie. Ponadto jestem kapłanką. – powiedziała dumnym głosem.
            - Dobrze, niech ci będzie. – odpowiedział król ugodowo. – W każdy razie, trochę nas będzie. Poza tym nie wątpię, iż jakaś cześć waszej arystokracji zechce się wprosić na tak ważną uroczystość. Drzwi jednak pozostają otwarte, mimo że nie podoba mi się wystawienie Silme na pożarcie dla waszych hien cmentarnych, które nacie czelność nazywać prasą. Oczywiście pan również jest zaproszony, dyrektorze. – przymknięte czekoladowe oczy spojrzały się na starca oceniając go.
            - Oczywiście! Jestem zaszczycony móc uczestniczyć w tym wydarzeniu. – powiedział, umiejętnie chowając swoje niezadowolenie.
            - Ach! No i zapraszamy wszystkich nauczycieli! – uśmiechnął się król.
            - Musimy?
            - Tak, Ireth. Wybacz, ale nawet profesor Snape jest zaproszony. – jeszcze szerszy uśmiech.
            - Ech. No dobrze. – westchnęła Ireth. To będą ciężkie urodziny.- pomyślała.
* * *
            - Czego w zdaniu: „Po urodzinach Silme wybieram się do Artemidis” nie rozumiesz?
            - Hm… no nie wiem. Może tego, że chcesz tam jechać sama?!
            - Przecież Orodreth zadbał o bezpieczeństwo w stolicy, więc nie widzę powodu…
            - Chcesz zostawić go tutaj samego…?!
            - Ma ciebie, Laure. – Ireth tym zdaniem zakończyła trwającą około godziny kłótnie. Niepotrzebnie mówiła księciu o swoim wyjeździe. Teraz zamiast jednego rozhisteryzowanego nastolatka, który nim jeszcze nie jest, bo wciąż trwa w słodkiej niewiedzy, ma dwóch nadopiekuńczych dzieciaków, którzy bez niej zginą śmiercią marną. – Dacie sobie radę. – położyła swoje dłonie na jego ramionach. – Dziecko, przygotowywałam cię do tej chwili od twoich narodzin. Nie masz tylko mnie. A co z Fenrisem? Podejrzewam, że jak będę wracać do was to on się ze mną zabierze. W końcu jesteście jak papużki nierozłączki! – uśmiechnęła się do swojego podopiecznego. – Nie mogę ci całe życie matkować, Laure. Przyjdzie czas, gdy mnie zabraknie i będziesz musiał sobie radzić sam.
            - Nie! Nie pozwalam ci tak mówić… i… nie mów o tym więcej! – Laure zacisnął swoje powieki, a dłonie zamknął w pięści. Wyglądał jak dziecko, któremu chce się zabrać ulubioną zabawkę.
            - Dobrze. Nic więcej nie powiem. – uśmiechnęła się smutno i przytuliła swojego wychowanka, myśląc o tym, jak wiele radosnych chwil było wypełnionych dźwięcznym śmiechem złotowłosego brzdąca. – Jestem z ciebie dumna. Z was obu. Razem z Fenrisem byliście bardzo problemowymi dzieciakami, ale cieszę się, że wyszliście w końcu na ludzi.
            Laure uśmiechnął się i wtulił bardziej w swoją „matkę”, Ireth uciekała wzrokiem wszędzie byleby nie spoglądać na swoje „dziecko” – kłamała. Na samym końcu - zmuszona jest kłamać.
* * *
            Wielka Sala pyszniła się w blasku świec, których blask odbijały złote zdobienia, ukryte w pnączach, okalających pomieszczenie. Cztery stoły zniknęły ustępując miejsca trzem, które ustawione zostały w półkolu. U najwyższego stoły stały trzy zdobione krzesła, imitujące tron. Białe obrusy lśniły w przytłumionym blasku a kwiaty na nich ustawione chyliły swoje czerwone kielichy by wydobyć z siebie ostatnią kropelkę rosy.
            Andor uśmiechnął się leniwie i chwycił w dłonie kwiat róży. Upajając się jej zapachem przypominał sobie ostatnie dni spędzone z Silme. Miał szczerą nadzieję, że dyrektor nie będzie utrudniał młodemu elfowi nauki, w przeciwnym razie będzie zmuszony zareagować i przenieść Galena z Hogwartu do Artemidis. W stolicy będzie bezpieczny. Mamy dużo silnych sojuszników w wymiarze Rana. Tutaj nie jest bezpiecznie.
            Ireth wchodząc do Wielkiej Sali nie oczekiwała, że ujrzy swojego króla z takim spokojem wypisanym na twarzy. Od czasu wiadomości o szpiegu w Artemidis władca nie zaznał nawet chwili wytchnienia. Teraz, patrząc na rozluźnione oblicze swojego króla, z małym uśmiechem powiedziała:
            - Panie, musisz wypocząć. Jutro wielki dzień dla Silme i wszyscy powinniśmy być w pełni sił.
            - Masz rację. – Andor rzucił jeszcze okiem na wystrojoną salę i ruszył wraz z Ireth do komnaty. Był pewien, że tej jednej nocy uda mu się spokojnie zasnąć.

wtorek, 3 czerwca 2014

>>Rozdział 26

Przepraszam, że musieliście tyle czekać. Najpierw matury, później wyjazd do Holandii, a teraz ta noga w szynie. No, wakacje zapowiadają się odlotowo! Ciekawe czy dożyję ich końca.
To co?
Walkę Ireth vs Syriusz uważam za rozpoczętą!
Macie dłuższy rozdział ze względu na zwłokę [walka miała być w następnym ;p ale nie będę już taka wredna]



 
PS.
Maja-Ewa : Ty dni liczysz ? :o

Gdzieś mi umknął komentarz o oczy Laure. Nefariel, tak? Cóż, jeśli chodzi o jego oczy toi właśnie są takie nieokreślone. Ni to czarny, ni to żółty, ni to zielony - dla mnie taki kolor to oliwkowy, ale mogę się mylić. Jestem daltonistką, która nie odróżnia białego od morskiej piany T^T - tak bardzo przegrać życie.
I ważna informacja. WSZYSTKO, co się pojawi na tym blogu zostanie SKOŃCZONE. Nie mam zamiaru porzucać bloga - nawet gdybym miała go aktualizować raz na pół roku. SKOŃCZĘ TO~!


Rozdział 26



            - Za kogo ty się uważasz, co?! Myślisz, że co?!
            - Że jestem boski!
            - Nie jesteś boski!*
            - A chcesz się bić?! Chcesz?! To dawaj! Dawaj! – Syriusz wyszarpnął się strażnikom i chodził po wyimaginowanym kole, rozgrzewając się.
            - Chcę. – No takiej odpowiedzi się nie spodziewałem! – pomyślał Black. – Pochodzisz z czysto krwistego rodu, zatem walka mieczem nie powinna być ci obca. – ciągnęła Ireth, nie zwracając uwagi na osłupienie Syriusza. – Chcę cię widzieć dziś o osiemnastej, tutaj. – powiedziała i ruszyła w stronę zamku, a za nią pobiegł blond włosy z bardzo zaniepokojoną miną.
            - Syriuszu? Ty umiesz walczyć, prawda? – spytał się Silme swojego chrzestnego.
            - T.. tak! – odpowiedział Syriusz z zawahaniem. – Tylko…
            - Tylko?
            Syriusz zwrócił swoją twarz, na której, ku przerażeniu Harry’ego, widniała prawdziwa rozpacz.
            - Gdzie jest mój miecz? – spytał.
* * *
            - Czy ty jesteś poważna? – krzyknął Laure, gdy tylko dobiegł do Ireth.
            - Chcę go po prostu nauczyć paru rzeczy. Zresztą temu kundlowi przyda się trochę dyscypliny.
            - Ale…
            Ireth odwróciła się gwałtownie w stronę młodszego elfa. Popchnęła go na ścianę, a dłonie ułożyła po obu stronach jego głowy. Głęboko spoglądając mu w oczu powiedziała:
            - Nadchodzą ciężkie czasy, dla nas wszystkich. Dla naszego i tego wymiaru, dla dzieci, dla dorosłych, dla kobiet i dla mężczyzn, dla zwykłych ludzi, czarodziejów, elfów, wampirów, wilkołaków, krasnoludów, WSZYSTKICH, LAURE! – przerwała na chwilę, szybko oddychając i próbując się uspokoić. – Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Czuję, że… zresztą… chodzi o to, Laure, żebyście byli przygotowani, żeby ten kundel zrozumiał, że ma chronić Harry’ego, że nasz mały jest w jeszcze większym niebezpieczeństwie… wiesz jakim?
            Laure pokręcił głową z przerażeniem wpatrując się czerwone oczy wieszczki.
            - Smoki. – odwróciła się gwałtownie i oparła czoło o przeciwległą ścianę. Laure nie ruszył się z miejsca, oczekując dalszego ciągu. – Myślisz, że tak łatwo je kontrolować? Kiedyś Smokończycy byli od zabijania smoków, później nauczyli się je kontrolować. Nie było tak dobrze, och! Było gorzej! Jeśli nie nauczyli się, jak je kontrolować albo choćby zabijać… Laure, twoje maleństwo, jak to ty go w swojej głowie nazywasz, może zginąć w każdej chwili. – zwróciła twarz w jego kierunku. Była bledsza niż normalnie, a jej oczy źrenice pochłaniały tęczówki. – Wystarczy, że Krzyknie, a one przylecą. Wystarczy, że się przestraszy za bardzo, emocje wezmą nad nim kontrolę i on… nie… my wszyscy jesteśmy zgubieni. Mamy problem, jeśli chodzi o zwykłe smoki, takie jak Smaug! A jak przyleci do nas wtedy Pożeracz Świata**?! Co wtedy zrobimy!? No, powiedz mi! CO WTEDY ZROBIMY?! CIASTKA ZJEMY! – krzyknęła Ireth. Jak w amoku zaczęła się miotać po korytarzu. – DAMY SIĘ ZJEŚĆ! DAMY SIĘ POKONAĆ! NIE CZAS NA ZABAWĘ, LAURE! Tobie też radzę to, czego dzisiaj nauczę Blacka. Zacznij coś w końcu robić, bo kiedyś może być za późno i może mnie zabraknąć, by znowu cię ratować. – Ireth odeszła, zostawiając Laure samego.
            Książę osunął się po ścianie, by usiąść na podłodze. Oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłoniach. Miało tego dosyć, tego przypominania mu przez Ireth tamtego dnia, lecz wiedział, że wtedy okazał się słaby. Przecenił swoje możliwości i wybrał się tam, gdzie nie powinien. Czuł wtedy oddech śmierci na karku. Sparaliżowany trucizną nie mógł się poruszać. A Legolas*** mówił mu by się nie oddalał. By czuwał i szedł za nim i za tym śmiesznym krasnoludem, Gimlim***. Wiedział, ale myślał, że jest silniejszy. Trenował od tego czasu, ale Ireth mówi, że to wciąż za mało. Czyżby rzeczywiście niebezpieczeństwo było aż tak wielkie. Nagel coś go tknęło, jakaś obecność. Podniósł głowę i spojrzał prosto w białe źrenice, ciekawie mu się przyglądające. Krzyk przerażenia uwiązł mu w gardle, a czarnowłosa kobieta wciąż mu się przypatrywała. Na jej usta powoli wlewał się kpiący uśmiech, powoli rozchyliła wargi i powiedziała:
            - Bycie Dovahkiinem to ciężka praca, nie sądzisz? – kobieta powoli zaczęła się rozpływać.
* * *
            Czuję się odrzucona, maleńka.
            Ireth szła właśnie korytarzem, sunęła nim niczym burza, szukająca ujścia swojej destruktywnej siły. Ignorowała głos, który nasilał się w jej głowie, gdy nagle w jej umyśle pojawił się obraz przerażonego księcia. Stanęła jak wryta przed drzwiami swojej sypialni, mając wciąż wyciągniętą rękę w stronę klamki.
            - Coś ty zrobiła? TO JESZCZE NIE CZAS!
            Dobrze wiesz, że czas się kończy. Znasz zasady. KAŻDA twoja wizja się spełnia. Nawet ta się spełni.
            - Ja… po prostu…
            Wiem, moja mała. To zawsze boli, gdy wiesz takie rzeczy, ale zawsze jest nadzieja, że to co się stanie zmieni go. Chociaż zmiana nie oznacza, że będzie dobra.
            - Jeśli to miało być pocieszeniem, to było marne. – uśmiechnęła się, lecz wyglądało to bardziej jak grymas powstrzymywanego płaczu. – Wychowywałam go, wiesz? Jak własnego syna.
            Wiem.
            Ireth weszła do pokoju i od razu skierowała się do szafy. Swoją powłóczystą i zwiewną suknię zmieniła na spodnie ze skóry oraz bufiastą koszulę, na górę założyła jeszcze skórzaną kamizelkę. Skierowała się do jednego z kątów pokoju i spod góry ksiąg wyciągnęła podłużną szkatułę. Jakby z namaszczeniem otworzyła skrzynkę i ujęła w dłonie dwa długie, srebrne sztylety. Pieszczotliwie dotykając ostrza palcami, skierowała wzrok ku błoniom.
            - Czas na lekcje dyscypliny, psie.
* * *
            Na błoniach zebrali się wszyscy. Poczynając od zwykłych służących królewskiego orszaku, poprzez nauczycieli Hogwartu na samym dyrektorze i królu kończąc. Andor wdał się z Albusem w pogawędkę na temat zaawansowanej transmutacji przy użyciu rytów Elfów Szarych. Brązowooki co rusz spoglądał na, biegającego wokół Syriusza i Remusa, Silme. Wydawał się bardzo przejęty, nie mówiąc już o tym, że jak spoglądał na swojego syna, który stał wśród służby, to miał ochotę podejść i go przytulić. Tak, Laure wiedział jaka silna jest Ireth i jak bardzo może pogruchotać Blacka.
            Punktualnie o godzinie osiemnastej na horyzoncie pojawiła się Ireth. Syriusz spojrzał na swoją przeciwniczkę i już miał ochotę uciec. Wieszczka wyglądała jakby wybierała się na wojnę, a nie na zwykły pojedynek. Przy niej w swoich spodniach i zwykłej koszulce z mieczem w ręce wyglądał bardziej jak szkolniak, a nie jak dorosły mężczyzna.
            - Skoro wszyscy są już zebrani pozwolę sobie na sędziowanie pojedynku. – rozpoczął dyrektor.
            - Nie sądzę, że będzie to sprawiedliwe, chociaż o zwycięstwo Ireth martwić się nie muszę, bo do tego, żeby wiedzieć kto zwycięży nie potrzeba zdolności przepowiadania przyszłości, drogi dyrektorze. – odezwał się Andor spokojnym głosem. – Myślę, że lepszym rozwiązaniem będzie  wybranie takiego sędziego, który nie będzie faworyzował żadnego z zawodników. Severus Snape na przykład. – skończył zwracając się do Mistrza Eliksirów.
            - Z rozkoszą. – odpowiedział głosem, który całkowicie przeczył wypowiedzianym słowom. – Ustawcie się. – poczekał na reakcję ze strony szermierzy. – Zasady są następujące: zero używania magii, zero wróżbiarstwa – zerknął w stronę nieprzyjemnie uśmiechające się Ireth. Ta kobieta jest niebezpieczna. Powodzenia, Black. – pomyślał.
            - To nie jest pojedynek na śmierć i życie, Black – odezwała się elfka. – Nie musisz się bać, będziesz mi jeszcze potrzebny. – skończyła, mierząc do Syriusza jednym ze sztyletów.
            - Nie pozostało mi nic więcej jak powiedzieć jedno: zaczynajcie.
            Syriusz tylko na to czekał. Wiedział, że jego jedyną szansą jest szybkie znalezienie słabych punktów Ireth i uderzenie właśnie w nie. Szybko, niespodziewanie. Black jednego nie wziął pod uwagę, gryfoni to bardzo schematyczne oraz przewidywalne stworzenia. Obrona Ireth nie pozostawiała niczego do życzenia, była idealna, praktycznie bez żadnej szczeliny. Sztylety szybko parowały każde uderzenie miecza, odskok i teraz to elfka nacierała. Uderzała w Blacka tylko jednym sztyletem, drugi zostawiła w pogotowiu, jednak nie przewidywała jego użycia. Męczyła tak Blacka dobre dziesięć minut. Parowanie, odskok, natarcie, parowanie, odskok… W końcu postanowiła go załatwić. Natarła na niego z dwoma ostrzami. Sparowała jednym sztyletem nadchodzący cios, a drugim wyrwała miecz z rąk Syriusza. Następnie nogą podcięła Blacka i, siadając na nim okrakiem, wbiła bronie po obu stronach jego głowy.
            - Wydaje mi się, że wygrałam. – uśmiechnęła się kpiąco.
            - To źle ci się wydaje. – wysyczał przez zęby Syriusz. Uderzył kobietę w zgięcia ramion i przerzucił sobie przez głowę. Nie spodziewająca się tego Ireth została odrzucona metr dalej i powoli stawała, przyglądając się Blackowi, który ustawił się w pozycji do walki wręcz. Ona również stanęła do walki. Noga, ręka, uderzenie, parowanie, odskok. Parę siniaków i uderzeń później Ireth znalazła lukę w obronie. Wymierzyła cios w biodro mężczyzny, a gdy tylko ten ustawił tam obronę, uderzyła otwartą dłonią w jego ucho.
            Black upadł nie mogąc się podnieść, nie wiedział kompletnie, co się dzieje.
            - Uderzyłam w twój błędnik. Teraz przez jakiś czas nie będziesz odróżniał góry od dołu. – zwróciła się teraz do Severusa. – Panie sędzio, myślę, że tym razem to już na pewno wygrałam.
            Snape spojrzał na niedysponowanego Blacka i przeszedł go dreszcz na myśl o zadarciu z tą kobietą.
            - Tak. Wygrałaś.

*Dialog prawdziwy między moją siostrą a siostrzenicą chłopaka:
A - Marta, patrz skleiłam. Jestem boska!
N- Nie, nie jesteś boska.
Ja- HAHAHAHAHA~!
**Pożeracz Świata to moje tłumaczenie. Nie wiem jak jest w oryginalnym polskim tłumaczeniu, ale u mnie tak jest :D
***Jak już zauważyliście przy Aragornie i Arwenie trochę musiałam naciągnąć ich czas życia żeby użyć moich ulubionych postaci. No cóż, nie wszystko musi być piękne i logiczne w tym opowiadanku.
Rozdział 27