WAŻNE!

Proszę o informację gdyby któryś z rozdziałów/one-shotów/specialów/shotr story był źle lub w ogóle niepodpięty. Za wszelkie spostrzeżenia dziękuję.

wtorek, 3 czerwca 2014

>>Rozdział 26

Przepraszam, że musieliście tyle czekać. Najpierw matury, później wyjazd do Holandii, a teraz ta noga w szynie. No, wakacje zapowiadają się odlotowo! Ciekawe czy dożyję ich końca.
To co?
Walkę Ireth vs Syriusz uważam za rozpoczętą!
Macie dłuższy rozdział ze względu na zwłokę [walka miała być w następnym ;p ale nie będę już taka wredna]



 
PS.
Maja-Ewa : Ty dni liczysz ? :o

Gdzieś mi umknął komentarz o oczy Laure. Nefariel, tak? Cóż, jeśli chodzi o jego oczy toi właśnie są takie nieokreślone. Ni to czarny, ni to żółty, ni to zielony - dla mnie taki kolor to oliwkowy, ale mogę się mylić. Jestem daltonistką, która nie odróżnia białego od morskiej piany T^T - tak bardzo przegrać życie.
I ważna informacja. WSZYSTKO, co się pojawi na tym blogu zostanie SKOŃCZONE. Nie mam zamiaru porzucać bloga - nawet gdybym miała go aktualizować raz na pół roku. SKOŃCZĘ TO~!


Rozdział 26



            - Za kogo ty się uważasz, co?! Myślisz, że co?!
            - Że jestem boski!
            - Nie jesteś boski!*
            - A chcesz się bić?! Chcesz?! To dawaj! Dawaj! – Syriusz wyszarpnął się strażnikom i chodził po wyimaginowanym kole, rozgrzewając się.
            - Chcę. – No takiej odpowiedzi się nie spodziewałem! – pomyślał Black. – Pochodzisz z czysto krwistego rodu, zatem walka mieczem nie powinna być ci obca. – ciągnęła Ireth, nie zwracając uwagi na osłupienie Syriusza. – Chcę cię widzieć dziś o osiemnastej, tutaj. – powiedziała i ruszyła w stronę zamku, a za nią pobiegł blond włosy z bardzo zaniepokojoną miną.
            - Syriuszu? Ty umiesz walczyć, prawda? – spytał się Silme swojego chrzestnego.
            - T.. tak! – odpowiedział Syriusz z zawahaniem. – Tylko…
            - Tylko?
            Syriusz zwrócił swoją twarz, na której, ku przerażeniu Harry’ego, widniała prawdziwa rozpacz.
            - Gdzie jest mój miecz? – spytał.
* * *
            - Czy ty jesteś poważna? – krzyknął Laure, gdy tylko dobiegł do Ireth.
            - Chcę go po prostu nauczyć paru rzeczy. Zresztą temu kundlowi przyda się trochę dyscypliny.
            - Ale…
            Ireth odwróciła się gwałtownie w stronę młodszego elfa. Popchnęła go na ścianę, a dłonie ułożyła po obu stronach jego głowy. Głęboko spoglądając mu w oczu powiedziała:
            - Nadchodzą ciężkie czasy, dla nas wszystkich. Dla naszego i tego wymiaru, dla dzieci, dla dorosłych, dla kobiet i dla mężczyzn, dla zwykłych ludzi, czarodziejów, elfów, wampirów, wilkołaków, krasnoludów, WSZYSTKICH, LAURE! – przerwała na chwilę, szybko oddychając i próbując się uspokoić. – Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Czuję, że… zresztą… chodzi o to, Laure, żebyście byli przygotowani, żeby ten kundel zrozumiał, że ma chronić Harry’ego, że nasz mały jest w jeszcze większym niebezpieczeństwie… wiesz jakim?
            Laure pokręcił głową z przerażeniem wpatrując się czerwone oczy wieszczki.
            - Smoki. – odwróciła się gwałtownie i oparła czoło o przeciwległą ścianę. Laure nie ruszył się z miejsca, oczekując dalszego ciągu. – Myślisz, że tak łatwo je kontrolować? Kiedyś Smokończycy byli od zabijania smoków, później nauczyli się je kontrolować. Nie było tak dobrze, och! Było gorzej! Jeśli nie nauczyli się, jak je kontrolować albo choćby zabijać… Laure, twoje maleństwo, jak to ty go w swojej głowie nazywasz, może zginąć w każdej chwili. – zwróciła twarz w jego kierunku. Była bledsza niż normalnie, a jej oczy źrenice pochłaniały tęczówki. – Wystarczy, że Krzyknie, a one przylecą. Wystarczy, że się przestraszy za bardzo, emocje wezmą nad nim kontrolę i on… nie… my wszyscy jesteśmy zgubieni. Mamy problem, jeśli chodzi o zwykłe smoki, takie jak Smaug! A jak przyleci do nas wtedy Pożeracz Świata**?! Co wtedy zrobimy!? No, powiedz mi! CO WTEDY ZROBIMY?! CIASTKA ZJEMY! – krzyknęła Ireth. Jak w amoku zaczęła się miotać po korytarzu. – DAMY SIĘ ZJEŚĆ! DAMY SIĘ POKONAĆ! NIE CZAS NA ZABAWĘ, LAURE! Tobie też radzę to, czego dzisiaj nauczę Blacka. Zacznij coś w końcu robić, bo kiedyś może być za późno i może mnie zabraknąć, by znowu cię ratować. – Ireth odeszła, zostawiając Laure samego.
            Książę osunął się po ścianie, by usiąść na podłodze. Oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłoniach. Miało tego dosyć, tego przypominania mu przez Ireth tamtego dnia, lecz wiedział, że wtedy okazał się słaby. Przecenił swoje możliwości i wybrał się tam, gdzie nie powinien. Czuł wtedy oddech śmierci na karku. Sparaliżowany trucizną nie mógł się poruszać. A Legolas*** mówił mu by się nie oddalał. By czuwał i szedł za nim i za tym śmiesznym krasnoludem, Gimlim***. Wiedział, ale myślał, że jest silniejszy. Trenował od tego czasu, ale Ireth mówi, że to wciąż za mało. Czyżby rzeczywiście niebezpieczeństwo było aż tak wielkie. Nagel coś go tknęło, jakaś obecność. Podniósł głowę i spojrzał prosto w białe źrenice, ciekawie mu się przyglądające. Krzyk przerażenia uwiązł mu w gardle, a czarnowłosa kobieta wciąż mu się przypatrywała. Na jej usta powoli wlewał się kpiący uśmiech, powoli rozchyliła wargi i powiedziała:
            - Bycie Dovahkiinem to ciężka praca, nie sądzisz? – kobieta powoli zaczęła się rozpływać.
* * *
            Czuję się odrzucona, maleńka.
            Ireth szła właśnie korytarzem, sunęła nim niczym burza, szukająca ujścia swojej destruktywnej siły. Ignorowała głos, który nasilał się w jej głowie, gdy nagle w jej umyśle pojawił się obraz przerażonego księcia. Stanęła jak wryta przed drzwiami swojej sypialni, mając wciąż wyciągniętą rękę w stronę klamki.
            - Coś ty zrobiła? TO JESZCZE NIE CZAS!
            Dobrze wiesz, że czas się kończy. Znasz zasady. KAŻDA twoja wizja się spełnia. Nawet ta się spełni.
            - Ja… po prostu…
            Wiem, moja mała. To zawsze boli, gdy wiesz takie rzeczy, ale zawsze jest nadzieja, że to co się stanie zmieni go. Chociaż zmiana nie oznacza, że będzie dobra.
            - Jeśli to miało być pocieszeniem, to było marne. – uśmiechnęła się, lecz wyglądało to bardziej jak grymas powstrzymywanego płaczu. – Wychowywałam go, wiesz? Jak własnego syna.
            Wiem.
            Ireth weszła do pokoju i od razu skierowała się do szafy. Swoją powłóczystą i zwiewną suknię zmieniła na spodnie ze skóry oraz bufiastą koszulę, na górę założyła jeszcze skórzaną kamizelkę. Skierowała się do jednego z kątów pokoju i spod góry ksiąg wyciągnęła podłużną szkatułę. Jakby z namaszczeniem otworzyła skrzynkę i ujęła w dłonie dwa długie, srebrne sztylety. Pieszczotliwie dotykając ostrza palcami, skierowała wzrok ku błoniom.
            - Czas na lekcje dyscypliny, psie.
* * *
            Na błoniach zebrali się wszyscy. Poczynając od zwykłych służących królewskiego orszaku, poprzez nauczycieli Hogwartu na samym dyrektorze i królu kończąc. Andor wdał się z Albusem w pogawędkę na temat zaawansowanej transmutacji przy użyciu rytów Elfów Szarych. Brązowooki co rusz spoglądał na, biegającego wokół Syriusza i Remusa, Silme. Wydawał się bardzo przejęty, nie mówiąc już o tym, że jak spoglądał na swojego syna, który stał wśród służby, to miał ochotę podejść i go przytulić. Tak, Laure wiedział jaka silna jest Ireth i jak bardzo może pogruchotać Blacka.
            Punktualnie o godzinie osiemnastej na horyzoncie pojawiła się Ireth. Syriusz spojrzał na swoją przeciwniczkę i już miał ochotę uciec. Wieszczka wyglądała jakby wybierała się na wojnę, a nie na zwykły pojedynek. Przy niej w swoich spodniach i zwykłej koszulce z mieczem w ręce wyglądał bardziej jak szkolniak, a nie jak dorosły mężczyzna.
            - Skoro wszyscy są już zebrani pozwolę sobie na sędziowanie pojedynku. – rozpoczął dyrektor.
            - Nie sądzę, że będzie to sprawiedliwe, chociaż o zwycięstwo Ireth martwić się nie muszę, bo do tego, żeby wiedzieć kto zwycięży nie potrzeba zdolności przepowiadania przyszłości, drogi dyrektorze. – odezwał się Andor spokojnym głosem. – Myślę, że lepszym rozwiązaniem będzie  wybranie takiego sędziego, który nie będzie faworyzował żadnego z zawodników. Severus Snape na przykład. – skończył zwracając się do Mistrza Eliksirów.
            - Z rozkoszą. – odpowiedział głosem, który całkowicie przeczył wypowiedzianym słowom. – Ustawcie się. – poczekał na reakcję ze strony szermierzy. – Zasady są następujące: zero używania magii, zero wróżbiarstwa – zerknął w stronę nieprzyjemnie uśmiechające się Ireth. Ta kobieta jest niebezpieczna. Powodzenia, Black. – pomyślał.
            - To nie jest pojedynek na śmierć i życie, Black – odezwała się elfka. – Nie musisz się bać, będziesz mi jeszcze potrzebny. – skończyła, mierząc do Syriusza jednym ze sztyletów.
            - Nie pozostało mi nic więcej jak powiedzieć jedno: zaczynajcie.
            Syriusz tylko na to czekał. Wiedział, że jego jedyną szansą jest szybkie znalezienie słabych punktów Ireth i uderzenie właśnie w nie. Szybko, niespodziewanie. Black jednego nie wziął pod uwagę, gryfoni to bardzo schematyczne oraz przewidywalne stworzenia. Obrona Ireth nie pozostawiała niczego do życzenia, była idealna, praktycznie bez żadnej szczeliny. Sztylety szybko parowały każde uderzenie miecza, odskok i teraz to elfka nacierała. Uderzała w Blacka tylko jednym sztyletem, drugi zostawiła w pogotowiu, jednak nie przewidywała jego użycia. Męczyła tak Blacka dobre dziesięć minut. Parowanie, odskok, natarcie, parowanie, odskok… W końcu postanowiła go załatwić. Natarła na niego z dwoma ostrzami. Sparowała jednym sztyletem nadchodzący cios, a drugim wyrwała miecz z rąk Syriusza. Następnie nogą podcięła Blacka i, siadając na nim okrakiem, wbiła bronie po obu stronach jego głowy.
            - Wydaje mi się, że wygrałam. – uśmiechnęła się kpiąco.
            - To źle ci się wydaje. – wysyczał przez zęby Syriusz. Uderzył kobietę w zgięcia ramion i przerzucił sobie przez głowę. Nie spodziewająca się tego Ireth została odrzucona metr dalej i powoli stawała, przyglądając się Blackowi, który ustawił się w pozycji do walki wręcz. Ona również stanęła do walki. Noga, ręka, uderzenie, parowanie, odskok. Parę siniaków i uderzeń później Ireth znalazła lukę w obronie. Wymierzyła cios w biodro mężczyzny, a gdy tylko ten ustawił tam obronę, uderzyła otwartą dłonią w jego ucho.
            Black upadł nie mogąc się podnieść, nie wiedział kompletnie, co się dzieje.
            - Uderzyłam w twój błędnik. Teraz przez jakiś czas nie będziesz odróżniał góry od dołu. – zwróciła się teraz do Severusa. – Panie sędzio, myślę, że tym razem to już na pewno wygrałam.
            Snape spojrzał na niedysponowanego Blacka i przeszedł go dreszcz na myśl o zadarciu z tą kobietą.
            - Tak. Wygrałaś.

*Dialog prawdziwy między moją siostrą a siostrzenicą chłopaka:
A - Marta, patrz skleiłam. Jestem boska!
N- Nie, nie jesteś boska.
Ja- HAHAHAHAHA~!
**Pożeracz Świata to moje tłumaczenie. Nie wiem jak jest w oryginalnym polskim tłumaczeniu, ale u mnie tak jest :D
***Jak już zauważyliście przy Aragornie i Arwenie trochę musiałam naciągnąć ich czas życia żeby użyć moich ulubionych postaci. No cóż, nie wszystko musi być piękne i logiczne w tym opowiadanku.
Rozdział 27

5 komentarzy:

  1. Uuuuuuuuuuuii! Idzia kochać to opo! Idzia kochać Cię! Idril kocha Silne! Idril kocha Laure! Kocham!

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże kocham twoje teksty c:
    Zerknij na mojego bloga: http://magia-i-milosc-yaoi.blogspot.com/ dopiero zaczynam ale mam nadzieje że komuś się spodoba :33

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha i jeszcze Skyrima tutaj brakowało XD Jestem ciekaw, jakie uniwersum dodasz jako następne ;)
    Jak na razie jest epicko :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    no nawet Snape nie chce zadrzeć z wieszczką, Silme jeszcze nie poznał swego męża tak oficjalnie, jaka będzie jego reakcja, że to ten który mówił mu wtedy o pochodzeniu tego konia, którego dostał w prezencie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dzięksy! Każdy komentarz jest dla Lusty ważny! Szczególnie te, które dają porządnego kopa w tyłek! ^_^ /// Ireth :3