Uprzedzam, że może miejscami źle się czytać, ze względu na wklejanie z Open Office'a.
Rozpoczynamy część właściwą opowiadania. Proszę o ponowne [ lub pierwsze ] zapoznanie się z ostrzeżeniami. ;]
-
Czego tu szukacie? – spytał Charles zadziwiająco spokojnym
głosem. – Doprawdy… nie potraficie zrozumieć nawet tak prostej
aluzji: „nie wtrącaj się w nie swoje sprawy”?
-
Wiecie, że wszystko zostaje w rodzinie? – spytał Dracon,
opierając się łokciem ramię ich przyjaciela. – Nie wiem czy
Charles Senior będzie zadowolony. – tym razem zwrócił się do
bruneta. – Będą kłopoty. Nie zatuszujemy dwójki…
-
Spokojnie. Może nawet nie będziemy musieli.
Dwójka
przyjaciół spojrzała po sobie. Nie mogła sobie przypomnieć żeby
kiedykolwiek widzieli gryfona w takiej odsłonie. To już nie był
Charlie, którego znali – to był Charles, broniący honoru i
sekretów swojej rodziny.
-
Ron… pamiętasz? Kiedyś zadałeś mi pytanie: „co mógłbym
zrobić dla swojej rodziny?”. Odpowiedziałem, że…
-
Wszystko… - wtrącił rudzielec.
-
A więc… - zaczęła Hermiona.
-
Jestem pod wrażeniem, Hermiono. Cóż, w końcu jesteś z nas
najmądrzejsza. A bynajmniej tak sądziłaś. Za mną! – chłopak
odwrócił się i skierował swoje kroki na zewnątrz.
-
Gdzie idziemy? – spytał się Dracon, który szedł na samym końcu,
pilnując dwójki gryfonów.
-
A gdzie myślisz? Do dziadka.
-
Charles senior się lekko zdenerwuje… przecież niedawno była
dostawa z Ministerstwa.
-
Wiem! Ale co mam innego zrobić? – Charles stanął i zacisnął
pięści. – Wiesz, że zrobiłbym dla niego wszystko. On jest po
prostu…
-
Chory.
-
Tak, Draco. Chory i samotny. Jest cichy, spokojny, jak jest ktoś
przy nim.
-
Ktoś, czyli nie twój dziadek.
-
Dziadek miał przykład ze swojego ojca. Iwan Egzekutor. Do dziś
stara służba na dźwięk jego imienia zmienia magicznie kolory z
żywych na trupy.
-
O nim to już legendy piszą.
-
Ruszajmy.
Droga
dłużyła im się niemiłosiernie. Po drodze spotkali kilka
pokojówek, które jakby przeczuwając co się stało umykały im z
drogi. Przy wejściu stał znany już gryfonom kamerdyner.
-
Dziękuję, Danielu. – odpowiedział Charles, zabierając z jego
rąk płaszcz. To samo uczynił Draco. - Prowadź.
Lokaj
tylko się ukłonił i ruszył w stronę ogrodów. Tam udali się
prosto w stronę bramy, prowadzącej do starej rezydencji. Gmach tego
dnia wyglądał na opuszczony. Nic bardziej omylnego, gdyż młodzi
czarodzieje, po przekroczeniu wrót, poczuli silną magiczną aurę.
-
Och. Harrison jest dzisiaj w dobrym humorku, nieprawdaż? – Draco
aż przymknął oczy z przyjemności jaką dawała mu obecność
ukochanej aury.
-
Tak. Musi być dzisiaj bardzo podekscytowany.
-
Jeśli panicz pozwoli, panicz Harrison jest dziś spokojny, gdyż
rano bawił się z numerem 55. – powiedział lokaj, nieodwracjąc
głowy, wciąż patrzył w pewne okno rezydencji.
-
Hm? 55? Czy to nie ten od gwałtów…?
-
Tak.
-
Więcej mi nie trzeba. – powiedział Charles, zaciskając usta.
Ron
i Hermiona przez całą drogę się nie odzywali. Dla nich aura
otaczająca zamek był straszna, przepełniona śmiercią i
zgnilizną. Pachniała metaliczną krwią i wonią kwiatu róży. Był
to tylko delikatny kwiatowy aromat, lecz wciąż dający się
wychwycić.
-
Czy to znaczy, że…?
-
Tak, Draco. Jest tak, jak ci mówiłem. Jestem pewny, że Harry to
zrobił.
-
Wiem, że Harrison nie jest niewiniątkiem, ale miałem nadzieję,
że…
-
Że jesteś jedynym? Wybacz Draco, ale on już nie był dziewicą,
gdy pierwszy raz go wziąłeś.
-
Co? – Malfoy szeroko otworzył oczy. – Przecież to było w tym
roku, a my mamy teraz..
-
Tak, 14 lat. Spójrzmy prawdzie w oczy, Draco, wiedziałeś o tym. W
tym miejscu to jest normalne. – oczy Charlie’ego zasnuły się
mgłą cierpienia, aż do wejścia do budynku nikt się nie odezwał.
*
* *
Rezydencja
była w swej upiorności wspaniała. Czarny kamień poprzecinany
czerwonymi żyłami pod ich stopami, wokół nich ściany z ciosanego
kamienia, a nad nimi ginący gdzieś w odmętach ciemności wysoko
sklepiony sufit. Ten ciemny świat oświetlały tylko pochodnie,
których było bardzo mało. Wokół panowała aksamitna cisza, a
oddechy przybyszy śpiewały między sobą niespokojną melodię.
-
Proszę o pozwolenie na zaprowadzenie tej dwójki do jednej z cel. –
odezwał się szeptem kamerdyner, a jego głos przeciął zalegającą
martwotę słów.
-
Najpierw do dziadka.
Ruszyli
poprzez labirynt bliźniaczych sobie korytarzy, który wił się dla
dwójki przyjaciół w nieskończoność i niczym wąż Midgardu
zaciskały się na ich klatkach piersiowych, czekając tylko na
Ragnarok, by zacisnąć swej kleszcze, by ścisnąć… by zabić.
A
za nimi podążał cień chcący pochwycić ich marne dusze, chcący
tylko jednego – im zielonej od ambrozji krwi. Oczy o kolorze Avady
wyjrzały zza rogu, by przybrać czerwoną barwę pożądania i
głodu. Po chwili, wiedziony impulsem, pragnieniem, ruszył w stronę
jednej z cel.
*
* *
Będąc
w gabinecie Ron i Hermiona czekali na nieuchronny koniec. To był
koniec – ich przyjaźni, jak również ich życia. Sami nie
wiedzieli co z nimi się stanie, gdy stanęli przed masywnym biurkiem
z czarnego drewna. Za nim siedział mężczyzna w podeszłym wieku o
bardzo surowym wyrazie twarzy. Jego ostre rysy zdradzały irytację i
zdenerwowanie całą tą sytuacją. Młodzi podsłuchiwacze spojrzeli
na Charlie'ego – postawa ich przyjaciela zmieniła się z
poddenerwowania na spokój. Wiedział on, iż jego dziadek coś
zaradzi.
-
Rozumiem. Daniel, przygotuj naszym gościom pokoje. - powiedział do
kamedynera, który stał za jego fotelem. - Pamiętaj tylko, by
mieli... towarzystwo. - uśmiechnąwszy się przebiegle, wstał od
biurka i skierował się ku drzwiom, pokazując gestem Charlie'emu i
Draco, by szli za nim. Po tym jak opuścili pokój, kamerdyner zwócił
się do młodych czarodziei:
-
Za mną. Dwójka przyjaciół była bardzo zaniepokojona
spojrzeniem sługi. Daniel patrzył na nich wzrokiem wyrażającym
współczucie i strach.
*
* *
Szli
poprzez niekończący się labirynt korytarzy i schodów z próżnym
skutkiem oczekując Aiadny, która by ich wybawiła z opresji swoją
nicią. Hermiona szła skupiona, próbując zapamiętać niekończące
się zakręty, skrzyżowania, kondygnacje. Ron,będąc coraz bardziej
bladym, spoglądał na kamienne ściany, które prowadziły ich do
serca ciemności, w dół, głęboko, skąd nie dochodził żaden
dźwięk.
-
Rezydencja została zbudowana przez pierwszych Potterów, którzy
stworzyli pod nią całe labirynty korytarzy z poukrywanymi tajnymi
przejściami oraz pułapkami, więc nie radzę próbować
ucieczki... - Ucieczki przed czym...? - spytała się Hermiona,
odrywając uwagę od prób zapamiętania drogi.
- Wasza cela jest niedaleko, więc nie róbcie problemów. On i tak nas już znalazł...- powiedział kamerdyner nie przestając iść. - Jeśli zabłądzicie zginiecie z jego ręki już teraz.
Dwójka przyjaciół zbliżyła się bardziej do światła pochodni, którą trzymał w ręku Daniel. Gdy Hermiona odwróciła się na chwilę, wydawało jej się, że widzi postać ukrytą w cieniu, a jej czerwone oczy dokładnie śledziły każdy ich ruch.
- Wasza cela jest niedaleko, więc nie róbcie problemów. On i tak nas już znalazł...- powiedział kamerdyner nie przestając iść. - Jeśli zabłądzicie zginiecie z jego ręki już teraz.
Dwójka przyjaciół zbliżyła się bardziej do światła pochodni, którą trzymał w ręku Daniel. Gdy Hermiona odwróciła się na chwilę, wydawało jej się, że widzi postać ukrytą w cieniu, a jej czerwone oczy dokładnie śledziły każdy ich ruch.
* * *
Dźwięk
zamykanych wrót celi był nie do zniesienia. Głośny, głuchy,
kończący wszystko, odbierający nadzieję. Co zrobili nie tak? Co
było złe w tym, że chcieli się dowiedzieć więcej o swoim
przyjacielu, o którym – jak się teraz dowiedzieli – nie
wiedzieli nic.
Ron
odszedł od drzwi, w które bezskutecznie uderzał pięściami,
drewno nie ustąpiło. Usiadł na jedynym krześle w małym
pomieszczeniu i spojzał na łóżko.
-
No pięknie! Nie dość, że zamknięci to jeszcze z jakimś
dziwadłem. Patrz, Hermi, mamy towarzystwo, jak mówili. -
powiedział, patrząc z przekąsem na postać, leżącą na łóżku.
Hermiona
nic nie odpowiedziała tylko osunęła się po ścianie na kamienną
podłogę, czując, że jej sukienka nasiąka czymś zimnym. Dopiero
wtedy zdała sobie sprawę z tego, że w powietrzu unosi się
metaliczny zapach krwi. Spojrzeniem objęła całą klitkę. Gołe
kamienne ściany i taką samą podłogę, którą zdobiła wielka
plama krwi, spływającej z łóżka.
-
Ron... to jego krew jest? - Rudzielec spojrzał na nią wielkimi
oczyma i przeniósł wzrok na łóżko. Podszedł do leżącego
człowieka, chwycił go za ramię i lekko potrząsnął, bojąc się
reakcji. Bezwładne ciało sturlało się z pryczy i z ohydnym
plaśnięciem spadło na podłogę, poruszając kałużę krwi z
materaca oraz wypluwając z siebie kolejne litry czerwonej posoki.
Przyjaciele spoglądali na osobę leżącą na środku celi. Wydawała się być wypatroszona od środka, mając jedynie w brzuchu wielką dziurę, z której wypłynęła cała krew, która teraz pochłaniała kolejne kamienie w podłodze. Spoglądała na nich rozszerzonymi ze strachu i szoku oczyma. Jej brudne ubranie miało na sobie jedynie numer: 55.
Pośród ciszy, która między nimi zapadła rozbrzmiał pełen agonii krzyk i błagania o pomoc, a razem z nim wybrzmiał dźwięczny śmiech, w którym dało się wyczuć nutkę szaleństwa. Aura, którą czuli odkąd weszli do budynku, stała się coraz bardziej przytłaczająca. Wkradała się w ich dusze, potęgując niepokój i strach, który nimi targał.
Pośród krzyków, szaleńczego śmiechu, wciąż świadomi trupa, leżącego na podłodze, spędzili trzy dni, bez jedzenia i wody – czy to jest ich kara?
Przyjaciele spoglądali na osobę leżącą na środku celi. Wydawała się być wypatroszona od środka, mając jedynie w brzuchu wielką dziurę, z której wypłynęła cała krew, która teraz pochłaniała kolejne kamienie w podłodze. Spoglądała na nich rozszerzonymi ze strachu i szoku oczyma. Jej brudne ubranie miało na sobie jedynie numer: 55.
Pośród ciszy, która między nimi zapadła rozbrzmiał pełen agonii krzyk i błagania o pomoc, a razem z nim wybrzmiał dźwięczny śmiech, w którym dało się wyczuć nutkę szaleństwa. Aura, którą czuli odkąd weszli do budynku, stała się coraz bardziej przytłaczająca. Wkradała się w ich dusze, potęgując niepokój i strach, który nimi targał.
Pośród krzyków, szaleńczego śmiechu, wciąż świadomi trupa, leżącego na podłodze, spędzili trzy dni, bez jedzenia i wody – czy to jest ich kara?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięksy! Każdy komentarz jest dla Lusty ważny! Szczególnie te, które dają porządnego kopa w tyłek! ^_^ /// Ireth :3