WAŻNE!

Proszę o informację gdyby któryś z rozdziałów/one-shotów/specialów/shotr story był źle lub w ogóle niepodpięty. Za wszelkie spostrzeżenia dziękuję.

niedziela, 28 października 2012

>>Rozdział 6


            -Remus! Remus! Gdzie jesteś? Remi!
            Głos Syriusza Blacka roznosił się po małej chacie w samym sercu lasu. Było to kompletne odludzie, a miejscowi mieszkańcy wierzyli, iż w cieniu drzew czai się zło, więc nie zapuszczali się w jego czeluście. Po części była to prawda. Remus Lupin, wilkołak, przebywał tu w każdą pełnię, biegając po polanach, wzdłuż stoków, pagórków. Nie robił nikomu krzywdy póki w okolicznej wiosce panował strach, gdy tylko wspomniano o potworach czających się w Czarnym Lesie – jak go nazywali.
            Jednak Syriusz Black bynajmniej nie był jednym z tych, którzy wierzą w wymyślone legendy na temat stwora, mieszkającego w grocie w owym lesie, a już na pewno nie bał się na tyle, by do niego wejść.
            - Tutaj…
            Black skierował swój wzrok na przyjaciela… nie… kochanka, ukochanego, a może nawet… Nie. Jeszcze nie jest gotowy. Ja nie jestem gotowy.
            - Remi – obejrzał zmęczonego życiem wilkołaka. Spojrzał mu w oczy i zobaczył całkowite szczęście, ból, rozpacz, ekstazę i potrzebę. Potrzebę bycia z nim, z Syriuszem, który teraz stał na wyciągnięcie ręki.
            Wszystkie te uczucia przewaliły się przez ciało animaga i ledwo powstrzymał się przed odwróceniem wzroku. Jego ręce zaczęło drżeć, a w oczach pojawiły się łzy. Przez te wszystkie lata nie uronił ani jednej, a teraz miał ochotę rozpłakać się, jak dziecko.
            Delikatne, poznaczone bliznami ramiona otuliły go. W pierwszej chwili chciał się wyrwać. Tak dawno nikt go nie dotykał. Nie w ten sposób. Nie z taką czułością. Podniósł wzrok. Miodowe oczy patrzyły w niebieskie tęczówki. Był pewien, że dzisiaj już nic nie zdoła powiedzieć.
            Desperacja była widoczna w każdym ich ruchu. Miał powiedzieć mu o Harrym. Teraz będą rodziną. On, Remus i Harry. Dadzą mu namiastkę tego, co powianiem mieć od czasu, gdy się urodził. W momencie, kiedy jego usta napotkały delikatne wargi Lunatyka, Łapa był pewien, że tej nocy nic nie zostanie już wypowiedziane. Liczyła się tylko ta chwila, chwila, w której dwa spragnione siebie ciała w końcu się odnalazły. Chwila, która dawała dwóm cierpiącym sercom moment spokoju i wytchnienia.

* * *

            Sala Audiencyjna Lorda Voldemorta oświetlona była tysiącami świec. Samemu Riddle’owi przypominały o Hogwarcie, jego pierwszym domu.  Miejscu, gdzie czuł się na miejscu, gdzie nie był dziwolągiem i popychadłem wśród innych. Tam czuł się potrzebny, czuł, że coś znaczy i wykorzystał to. Teraz siedział na czarnym tronie, oczekiwał kolejnych, którzy mu się pokłonią. Jego potęga, w mniemaniu samego Lorda, była nieograniczona, niepojęta. Moc Czarnego Pana wykraczała poza wszelkie wyobrażenie. Niestety dla niego, miało się okazać, że nie wszyscy tak uważają.
            Właśnie dzisiaj miał przybyć król Artemidis, Andor. Ciekawiło go to, że Elfy pierwszy raz wzięły głos w sprawie wojny toczącej się na froncie Voldemort – Dumbledore. Mimo, że Tom miał wysokie mniemanie o sobie nie mógł zaprzeczyć, że były to piękne istoty. Dodatkowo niedostępne i zimne w swym stosunku do świata.
            Jego przemyślenia na temat gości przerwało ich przybycie. Na przedzie kondukty szli wojownicy. Ubrani byli w zbroje, na plecach mieli kołczany ze strzałami i łuk przewieszony na placach. W ręku trzymali halabardy. Dalej szły kobiety, które w rękach dzierżyły końce materiału spływającego ze swego rodzaju leżanki z kolumienkami i daszkiem. Siedzisko podtrzymywane było przez czwórkę rosłych Elfów, a jego ścianki były zakryte delikatnym, acz nieprześwitującym materiałem. Cały kondukt zamykał się w ten sam sposób, co zaczynał.
            Śmierciożercy zebrani w Sali Audiencyjnej zamarli z zachwytu. Jednych przyciągały srogo wyglądające, jakkolwiek piękne Elfki, a innych smukli młodzieńcy. Śmierciożerczynie zaś ubolewały nad faktem, że podtrzymujący leżankę Elfowie nie skierowali na nie wzroku, choć starały się jak tylko mogły. Sam Lord był pod wrażeniem. Jeśli sługa jest piękny, to, jaki musi być Pan?
            Przed kondukt wyszedł Elf, którego bladoniebieskie włosy rozpoznał od razu. To ten elf przyszedł do niego z paktem braku wzajemnej agresji.
            - Ja, Orodreth Amandil, pozdrawiam Ciebie, który zwiesz się Lordem Voldemortem. – przemówił, nie zwracając uwagi na poruszenie wśród popleczników Czarnego Pana. – Tym samym pragnę wyrazić wdzięczność za zaproszenie nas do tego… uroczego miejsca. – głos Orodretha się na chwilę załamał. Nie mógł znieść odoru krwi i musiał załatwić szybko to, po co tu przybyli. Jego Pan nienawidził zapachu posoki. – Mam zaszczyt przedstawić władcę Artemidis, Króla Andora.
            - Niech wielkie będzie jego imię! – zawołanie wszystkich Elfów wzniosło się aż do wysokiego sufitu, odbijając się od kolumn.
            W tym momencie delikatna tkanina okalająca leżankę została odsłonięta.

* * *

            Ten dzień dla białowłosej był zdecydowanie dniem najgorszym. Zaczął się dobrze, ale zakończył okropnie. Dopiero, gdy wyszła z komnaty swego Pana spostrzegła się, że została wrobiona. Znów Andor wrobił ją w czarną robotę: miała nauczyć człowieka dworskich obyczajów. To będzie katastrofa.
            Szybko spakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Nie brała ze sobą sług, więc udało jej się wszystko załatwić w nie całe pół godziny. Teraz najtrudniejsza sprawa.
            - Czy ktoś mi może powiedzieć, gdzie jest Hogwart? – spytała się siebie zrezygnowana. Od rana bolała ja głowa i nie mogła sobie pozwolić na większy wysiłek, a jej moc wszechwiedzy wymagała dużych pokładów koncentracji. – Będę tego później żałowała.
            Z tymi słowy zwiększyła nacisk swojego umysłu. Otworzyła go by móc zobaczyć to, co kryje się pod barierami ochronnymi. Pierwsze, co ujrzała to wielką kulę światła. Pulsowała ona i mieniła się czterema kolorami: żółcią, błękitem, zielenią i czerwienią. Bingo! Głowa zaczęła jej pękać, ale wiedziała, że trafiła w dziesiątkę, nie na darmo w końcu była najlepszą wróżbitką w całym królestwie. Skoncentrowała się jeszcze trochę i ujrzała wspaniały zamek na wzgórzach w Walii. Zerwała wszelkie połączenie umysłu z Eterem.
            -  Auć! – jęknęła i ruszyła do wrót. Zaniepokojeni strażnicy spytali czy jej nie pomóc. Odmówiła. To jest jej misja i sobie z nią poradzi. Nawet, jeśli będzie musiała polać się krew i to nie jej. Uśmiechnęła się przebiegle. Już ona pokaże tym czarodziejom, co to znaczy zadrzeć z ich rasą, bo do konfrontacji dojdzie na pewno.

* * *

            W Skrzydle Szpitalnym zajęte było tylko jedno łóżko. Zajmował je średniego wzrostu chłopiec. Jego filigranowa budowa ciała i blada cera sprawiała wrażenie, że osoba leżąca pod wykrochmaloną pościelą jest porcelanową laleczką. Jego długie, czarne włosy z ciemnozielonymi refleksami rozsypały się po poduszce, tworząc aureolę wokół bladej twarzy z zarumienionymi policzkami. Chłopiec otworzył oczy i światu ukazały się tęczówki o intensywnym zielonym kolorze. Poruszył głową i włosy odsłoniły spiczaste uszy. 

Rozdział 7

3 komentarze:

  1. Prawdę mówiąc co do tych ciał, to liczyłam na coś więcej niż spokój i wytchnienie.
    Zrobiona w konia, wkurzona jasnowidzka z migreną może być groźniejsza od bazyliszka.Nie wiem czy czarodziejski świat jest przygotowany na wejście tego smoka, pardon smoczycy.
    Mam prośbę, wyłącz tą durną weryfikację obrazkową.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne opowiadanie bardzo nietypowe połączenie. Czytam to cudeńko z zapartym tchem, nie mogę się doczekać rozwoju wydarzeń.
    Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    hahha wieszcza zdała sobie sprawę, ze została wrobiona ;] ciekawi mnie reakcja Harrego na widok spiczastych uszu...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dzięksy! Każdy komentarz jest dla Lusty ważny! Szczególnie te, które dają porządnego kopa w tyłek! ^_^ /// Ireth :3