Drzwi zamknęły się za Syriuszem Blackiem, a młody
Harry został sam w pokoju. Usiadł na materacu, będącym jedyną rzeczą w
pomieszczeniu, i podciągnął kolana pod brodę. Znów ogarnęły go wątpliwości.
-
Mam nadzieję, że Ron i Hermiona nie zmienią do mnie nastawienia… Cholera, ja
nawet nie wiem, jak będę wyglądał po… - urwał czując ból, którego ognisko
rozchodziło się od serca pełznąc niczym węże w dół i górę jego ciała. Umysł zasnuła
mu mgła cierpienia. Gdzieś na skraju świadomości pojawiła się myśl – Pełnia.
*
* *
- Harry,
kocie? Żyjesz?
-
Black, jesteś taki głupi naprawdę czy tylko udajesz? Przecież widzisz, że
oddycha, daj, więc już spokój z tymi swoimi napadami troski. Niektórzy
chcieliby utrzymać swoje śniadanie w żołądku…
-
Severusie! – krzyknęła madame Pomfrey.
Harry
wiedział już, że jest w „swoim” łóżku w Skrzydle Szpitalnym. Całe ciało go
paliło i nie mógł zrobić najmniejszego ruchu, który by nie podrażnił skóry,
mięśni, wydających się jakby były zupełnie nowe. Otworzył oczy i zobaczył trzy
postacie. Syriusz i Snape próbowali skoczyć sobie do gardeł, ale pani Pomfrey
stała między nimi z wyciągnięta różdżką.
-
Zachowujcie się, bo inaczej… Och, dzień dobry, panie Potter. Jak się czujesz?
-
Harry, jak tylko będziesz mógł chodzić idziemy na zakupy. Dość łażenia w tych
okropnych ciuchach. Swoją drogą, skąd ty je masz?
-
Syriusz… ciszej, głowa mnie boli. – jęknął Harry. Głowa pulsowała mu niemiłosiernie.
Nie pamiętał nic z zeszłej nocy, a gdy o tym myślał jeszcze bardziej wzmacniał
się ból umiejscowiony gdzieś za oczami.
-
To normalne przy tak wielu zmianach, a głowa cię boli, ponieważ w czasie przemiany
twój wzrok uległ naprawie i to tak gwałtownej, że teraz odczuwasz tego skutki.
- powiedziała pielęgniarka, rzucając zaklęcia diagnozujące. – Cóż, sądzę, że
już jutro będziesz mógł wyjść ze szpitala. Nie mam żadnych przeciwwskazań, ale
na noc jeszcze zostaniesz.
-
Tak jest. – nauczył się już, że z Poppy Pomfrey się nie zadziera.
- Dobrze,
to ja przyjdę jutro. – uśmiechnął się Syriusz i wypadł ze Skrzydła Szpitalnego.
Musiał powiedzieć o wszystkim Remiemu i z nim spróbować otworzyć dokument. W
końcu lepiej wiedzieć wcześniej, czy coś nie grozi jego chrześniakowi.
*
* *
-
Chłopak już się przemienił, Panie.
- Tak, Ireth. Hmm… jak sądzisz, która lepsza? – Androl
wskazał dwie tuniki: jedną zieloną ze złotą nicią i drugą ciemnofioletową z
czarną. Zielona miała prostu krój i sztywno trzymała się na ciele. Fioletowa
spływała po nim, szerokie rękawy rozdzielały się na kilka pasków na wysokości łokci,
nad pępkiem miała czarną wstążeczkę, gdy się ją zawiązało górna część tuniki
przylegała do ciała, a dolna tworzyła niby sukienkę, otulając sylwetkę do pół
uda.
- Sądzę, że ciemnofioletowa, ale nie o ubraniach
przyszłam mówić. Chłopak nie zna żadnych praw, tradycji, języka, ani chociażby
historii, która w czarodziejskiej wersji jest przekłamana. Nawet dziejów twego
rodu nie zna. Uważam, że trzeba się tym zająć.
Król w tym czasie ubrał tunikę i przeglądał się w
lustrze. W odbiciu przypatrywał się wieszczce, która z przymkniętymi oczami
prowadziła swój monolog. Skrzywił się wiedząc, że po zgłoszeniu mu tej sprawy
nie da mu spokoju dopóki się tym nie zajmie. Takie uroki bycia królem. Prócz fajnych ciuchów dają ci natrętną
wieszczkę gratis, żeby nie było za wesoło.
- Cóż – westchnął władca. – Myślę, że znam odpowiednią
osobę.
- Taka misja jest na tyle ważna, że powinien być to ktoś
zaufany, mój królu. Nie jest to żadna błahostka, żeby dać to komuś
nieodpowiedzialnemu i …
- Bliźniaki są chyba wolni, wyślę ich jak tylko…
- Panie! Błagam, oni nas ośmieszą. Może i są dobrzy w
tych kukiełkach, które ustawiacie sobie na mapie…
- To taktyka, moja droga. Oni będą najlepsi. Umysłowo są
na poziomie piętnastolatków.
- Panie, oni są zbyt dziecinni. Każdy byle nie oni.
- Nie mam nikogo innego – wzruszył król ramionami. Jeszcze tylko chwila.
- A wasz
doradca?
- Poszedł z poselstwem i dopiero, co wrócił. A propos,
gdzie są moje białe szaty… te ze złotą nicią… diadem już znalazłem, ale ich nie
mogę…
- W trzeciej szefie, w garderobie księcia – zamknęła
oczy, odpowiadając. Na czole pojawił jej się znak: oko z obwódkami u góry i na
dole, połyskujące odcieniem złota. – Po co ci tak strojna szata, Panie?
- A co ona tam robi? Nieważne. Mam podpisać pakt o
nieagresji z niejakim Lordem Voldemortem, tak, tym, co zabił rodziców
Harry’ego. – odpowiedział szybko, widząc, że Elfka chce wtrącić swoje trzy
grosze. Co, jak co, ale ja tu jestem
królem, mnie się nie przerywa. – W takim razie nie wiem, kto mógłby nauczyć
młodego tego wszystkiego. Nie mam innych zaufanych osób, a ty, moja droga…
- A ja, mój Panie, wybieram się do Hogwartu, by nauczyć
młodego Pottera, jak powinien nosić się narzeczony księcia Artemidis. Wyruszę w
drogę jeszcze dziś, powinnam być na miejscu już jutro. Przybędę jeszcze przed
odczytaniem umowy, więc będę mogła, co nieco wyjaśnić.
- Wierzę w Ciebie!
– krzyknął król do zamkniętych drzwi. Na jego usta wślizgnął się przebiegły
uśmieszek. Udało się. I kto tu zna
przyszłość, Ireth? My dziś też wyruszamy. Kondukt jest gotowy. Jeszcze tylko
jedna sprawa… - Laure, oddawaj mi moją szatkę, zmoro ty jedna!!
Rozdział 6
Rozdział 6
Witam,
OdpowiedzUsuńciekawe jak Harry odnajdzie się w nowej roli i w ogóle jak to wszystko przyjmie, król Andor jest dość podstępny...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia