-
Mój syn potrzebuje kogoś, kto urodzi mu dziedzica i właśnie dlatego Cię
wezwałem, Charlesie. Twój pierworodny już na nic mi się nie zda po ożenku, ale
jego syn owszem.
- Znów sięgacie w mój ród, Panie.
Myślałem, że w tym pokoleniu Artemidis poradzi sobie bez krwi Potterów.
- Drogi Charlesie, dla mojego syna
zrobię wszystko.
- Nawet jeśli nie jest twoim
rodzonym, przyjacielu?
- Nawet jeśli, kocham go tak samo
mocno, jakby był z mojej krwi. Jak wiesz Idril nie dała mi dziecka, zbyt szybko
odeszła z tego świata.
- Nawet nie wiesz, jakim było to ciosem
dla mnie i mojej rodziny. Wieść, że odeszła… co tu dużo mówić. Na szczęście
jednak dostaliście w zamian syna.
- Szczęście w nieszczęściu…
- Andorze…
- Tak?
- Zgodzę się na kontrakt pod jednym
warunkiem.
- Słucham?
- Uchroń mego wnuka przed złem
wszelkiego rodzaju. Przyrzeknij mi to na swego syna, że czuwać nad
bezpieczeństwem mego potomka będziesz.
- Ja ci to przyrzekam i obietnicy
złożonej raz dotrzymam przez wieki.
Wspomnienie
w myśloodsiewni rozmyło się, lecz król Andor nadal wpatrywał się w kamienną
misę. Dla niego śmierć Charlesa Pottera była czymś zwykłym. Ludzie w końcu
umierają, a jego rasa trwa. Później przyszedł czas na Jamesa. Jego poświęcenie
nie poszło na darmo, jego pierworodny przeżył i czarodzieje wysłali go do
rodziny jego matki. Niestety nie mógł jeszcze roztoczyć swojej opieki nad
młodym Potterem. Było zbyt wcześnie. Kontrakt nie pozwolił mu się zbliżać do
chłopaka.
Elf
usiadł w swoim ulubionym fotelu przed kominkiem, który był jedynym źródłem
światła w jego gabinecie. Łuna ognia nie sięgała regałów pełnych książek
ustawionych naprzeciw paleniska, ani biurka z misternie wyrzeźbionymi
ornamentami, stojącego pod dużym oknem, które zostało zasłonięte przez ciężkie
kotary wyszywane złotem.
-
Ech, trzeba by się wziąć za wypełnienie obietnicy, co nie? Charles? –
powiedział w ciszę, która obejmowała dotąd pokój. – Punkt pierwszy – Voldemort.
Punkt drugi – Hogwart. I w końcu punkt
trzeci – magiczna Anglia. Cóż, czeka nas pracowity dzień… a raczej noc.
*
* *
Następnego
dnia król Andor zwołał naradę w jednej z mniejszych sal konferencyjnych. Byli
tam wszyscy najważniejsi dowódcy, doradca króla i jego syn.
-
Zwołałem was tutaj, gdyż niedługo ziści się kontrakt między mną a nieżyjącym
już Charlesem Potterem. Otóż samo nazwisko mego przyjaciela powinno was
uświadomić, że mamy pewne problemy dotyczące jego potomka. Narzeczony mego syna
ma wrogów, których musimy się w niedalekiej przyszłości pozbyć. Na razie
myślałem o swego rodzaju pakcie o nieagresji ze stroną, która najbardziej może
zaszkodzić memu przyszłemu synowi. Jakiś chętny by iść z moim poselstwem?
Przywódcy
spojrzeli po sobie.
- Ada, może ja pójdę? – spytał się książę. Jego
oliwkowe oczy spoglądały na ojca z nadzieją. W końcu ujrzałby świat ludzi.
Zwiadowcy mówili, że jest piękny, ale strasznie zniszczony. Chciał go zobaczyć.
I to bardzo.
-
Nie. – odpowiedział król. – I to moja ostateczna decyzja, Laure. Ktoś jeszcze?
Elrondzie Surion? Przez najbliższy miesiąc łucznicy nie mają patroli, mógłbyś
pójść.
-
Panie, nie mogę zostawić moich ludzi, gdy na dniach ma się rozegrać konkurs łuczniczy.
Z miłą chęcią przyczyniłbym się do przygotowanie miejsca dla małżonka naszego
księcia, niestety obowiązki mnie tu trzymają.
-
No dobrze, w takim razie może bliźniaki? Nie przewidujemy żadnych bitew powietrznych,
ani wodnych na ten miesiąc. – uśmiechnął się król. Sami zainteresowani
spojrzeli na siebie w popłochu dopiero co uświadamiając sobie, że ten przemówił
do nich. Rzucili szybkie spojrzenie towarzyszom i powrócili wzrokiem do władcy.
– Z resztą zapomnijcie, że cokolwiek do was mówiłem. Czasami zastanawiam się
jakim cudem jesteście w stanie sporządzać tak wspaniałe plany bitew przy takim
nastawieniu… i oddajcie te karty! – Andor wyciągnął rękę po talię. Dostawszy ją
rzucił ostatnie spojrzenie bliźniakom. – Jak z dziećmi… - westchnął.
-
Panie – odezwał się doradca królewski, Orodreth Amandil. – Ja pójdę z
poselstwem.
-
Wolałbym mieć cię pod ręką, Orodrecie, ale chyba nie mam wyboru, jeśli Feanaro
nie zamierza opuścić swojej piechoty i jazdy na co najmniej miesiąc.
-
Uprzejmie oznajmiam, iż byłaby to dla mnie nie na rękę ze względu na zbliżający
się festyn letni. Trzeba wszystko przygotować. Nie mogę sobie pozwolić na żadne
uchybienia. W końcu chodzi tu o bezpieczeństwo Waszej Wysokości, księcia oraz
nowego członka rodziny królewskiej. Nie mogę sobie pozwolić na błędy.
-
Ale ty wiesz, że mamy jesień? – spytał Laure. Zawsze śmieszyła go gorliwość z
jaką dowódca armii lądowej oddawał się swojej pracy. Nawet teraz, gdy był już
dorosłym elfem.
-
Oczywiście, Wasza Książęca Mość. Jednak im szybciej zacznę przygotowania, tym
ochrona będzie bardziej wyszkolona na każdą ewentualność. – powiedział z całym
swoim przekonaniem Feanaro Nenharma.
-
Więc ustalone – przerwał tą wymianę zdań władca. – Orodreth pójdzie z
inicjatywą paktu, Feanaro rozpocznie przygotowanie do festynu letniego, Elrond
zajmie się Turniejem Łuczniczym, bliźniaki zgłoszą się po karty za tydzień, a
ty mój synu pójdziesz ze mną.
- Ojcze,
już się zaczęło, co miało się zacząć, więc sądzę, że możemy darować sobie te
podchody.
-
Jeszcze wiele jest do zrobienia nim przybędzie do nas twój narzeczony. Chodź za
mną.
*
* *
Lord
Voldemort siedział na czarnym tronie w swojej twierdz. W wielkiej Sali Audiencyjnej,
w której przyjmował raporty od swoich Śmierciożerców i z której wydawał
rozkazy, nie było nikogo prócz Nagini. Wąż cicho syczał, a jego syk odbijał się
od kamiennych ścian i wysokiego sufitu, podtrzymywanego przez kolumny.
Wszystko
zdawał się czekać, aż w końcu ciszę
zmąciło pukanie.
-
Panie – doszedł Voldemorta głos jego sługi. -
Posłaniec Artemidis przybył.
-
Wprowadź go.
*
* *
-
Panie – doszedł go głos swego sługi.
-
Wstań, Amandilu Orodrethcie – odpowiedział król.
-
Ten, co siebie zwie Lordem przyjął twe warunki, panie. Jeszcze dzisiaj żąda
twej obecności, by dokonać podpisania traktatu.
-
Nie wiem, za kogo się ma to ludzkie ścierwo, ale bezpieczeństwo moich dzieci
jest najważniejsze. Przygotuj kondukt, niech ten Czarny Pan – powiedział z ironią. – dowie się, z kim zakłada pakt o
nieagresji. Niech mu oczy zbieleją, jak nas ujrzy.
*
* *
Remus
Lupin nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. W ciągu jednego dnia dowiedział
się, że jego przyjaciel i kochanek, jego towarzysz Syriusz Black został
oczyszczony z zarzutów oraz że syn Jamesa Pottera zmieni się w… w… To nie do
wiary!
-
Przez tyle lat, jak byłem z Harrym nie mogłem wyczuć u niego tych genów. Czegoś
mi Dumbledore nie mówi, a może nie ma możliwości powiedzieć. Sowy przecież
można łatwo przechwycić. – Mówił do siebie. – Cóż, skoro Syriusz wrócił pora o
siebie zadbać, czyż nie?
Wilkołak
spojrzał przez okno. Księżyc wschodził. Harry ma się przemienić w czasie tej
pełni. Syriusz musi z nim być. Pójdę do nich zaraz po wschodzie słońca.- Była
to ostatnia myśl człowieczego umysłu Remusa Lupina. Cała reszta była wyciem
udręczonego życiem wilka, oczekującego powrotu do prawdziwego Domu.
Rozdział 5
Rozdział 5
W co oni chcą znowu wplątać tego pechowca Harrego? A jak mu się narzeczony nie spodoba to co?
OdpowiedzUsuńEj, zmieni się w..w..w?? Co oni się tak jąkają do logopedy z nimi! Człowiek się niecierpliwi!
Może by tak Voldziowi jednak jakąś małą krzywdę przy okazji zrobili? Byłoby miło.
Witam,
OdpowiedzUsuńodniosłam wrażenie, że wszyscy szukali tylko pretekstu aby nie udać się z tym poselstwem...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia