W ciemnej jaskini na
jednym z głazów siedział zgarbiony człowiek. Jego podarte ubrania były
przemoczone, a tłuste włosy opadały na twarz. Ukrywał się. Nie chciałby go
takim zobaczyli. Rozmyślał o wszystkim, co go do tej pory spotkało. O
przyjaciołach, Huncwotach, Jamesie i Lily. O zdrajcy, Glizdogonie. O Remusie,
gdzieś tam samotnie cierpiącym podczas jego kolejnych ucieczek przed
Dementorami. O małym zielonookim chłopcu, który został pozostawiony na pastwę
tych obrzydliwych mugoli. Tak bardzo chciał przytulić do siebie swojego
chrześniaka, ale nie mógł. Nie pozwolą mu. Prawdopodobnie nigdy.
Po
chwili od strony wejścia usłyszał łopot skrzydeł. U jego nóg spoczęła koperta
zrzucona przez szarą sowę. Podniósł ją. Syriusz Black z niedowierzaniem wpatrywał się w czerwoną pieczęć Ministerstwa Magii.
*
* *
-
Dzień dobry, Molly.
-Ach,
dzień dobry, profesorze. Nie spodziewaliśmy się pana.
-
Ja tylko przyszedłem po Harry’ego. Musi opuścić to miejsce na czas pełni. Voldemort
może na was nasłać lykantropów, a tego chcemy uniknąć.
-
Oczywiście, profesorze. Chociaż ja sama byłabym spokojniejsza, gdyby Harry
został jednak z nami.
-Rozumiem,
Molly, rozumiem.
*
* *
- O
co chodzi, profesorze? – cisza panująca w gabinecie dyrektora Hogwartu była dobijająca.
Odkąd Dumbledore odciągnął go od meczu Quidditcha z Weasleyami nie powiedział
ani słowa, wymówił się, że porozmawiają w jego gabinecie. I oto są…
-
Harry, sam chciałbym wiedzieć. Gobliny pracujące u Gringotta niestety nic nie pomagają.
Odkryły, bowiem, że w głównej skrytce twojej rodziny, którą miałeś odziedziczyć
wraz z ukończeniem siedemnastu lat, zaczął uaktywniać się dokument tam złożony.
-
Jaki dokument?
-
Tego niestety nie wiemy. Mogliśmy odczytać tylko pierwszą stronę, z której wynikło tylko jedno…
-
Co takiego, profesorze…
-
Przykro mi, mój chłopcze…
*
* *
Drogi panie Black,
Ze względu na niepewność
dowodów i braku naocznych świadków dokonanie przez Pana domniemanej zbrodni, niniejszym
oznajmiamy, że został Pan oczyszczony z wszelkich zarzutów zagrażających Pana
dobremu imieniu oraz wolności. Chcielibyśmy również przeprosić za wszelkie
nieudogodnienia, jakie Pana spotkały ze strony Ministerstwa czy też
społeczności magicznej Anglii. Niniejszym oznajmia się również, że Pańskie
podanie o adopcję Harolda James Pottera zostało pomyślnie rozpatrzone.
Z poważaniem,
Departament Prawa
Czarodziejów
-Proszę,
proszę, jak chcą to potrafią – powiedział do siebie mężczyzna. – No, to teraz pora
na kilka typowo huncwockich akcji. – uśmiechnął się przebiegle. Taak, to będzie
bardzo dobry dzień.
*
* *
Remus
Lupin siedział w swoim małym domku na odludziu. Tu nikt go nie niepokoił i
spokojnie mógł przeczekiwać każdą pełnię. Dzisiejsza nie była wyjątkiem.
Pogrążany
w myślach o trójce zwierząt bawiących się z wilkołakiem, nie zauważył listu,
który upuściła sowa. Podniósł go z podłogi i spojrzał na pieczęć. Czerwony znak
Zakonu Feniksa zalśnił w blasku pobliskiej świecy.
*
* *
Wszyscy
patrzyli tylko na niego. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna uśmiechał się szarmancko
w stronę czarownic, przechodzących Ulicą Pokątną. Sam sprawca zamętu wśród
kobiet kierował się do Gringotta. W końcu musi gdzieś mieszkać po tylu latach
tułaczki.
*
* *
Siedział
w swoim dormitorium. Pustka w nim była aż nazbyt przytłaczająca i powiększała
jego wewnętrzne rozdarcie. Dowiedział się tylko o jednej rzeczy, a już miał
dość. Przemiana. To jedyne słowo,
które najbardziej utkwiło mu w umyśle. Miał się zmienić. Diametralnie.
A jak coś pójdzie źle? Albo Ron i Hermiona
nie polubią nowego mnie? Nie wytrzymam będąc samym… nie wytrzymam… To jest
niesprawiedliwe, zawsze mi się coś przydarza. Taki Neville ma spokojne życie, a
mógł być mną. Czemu ja nie mogę być nim?! Zero stresu… no może oprócz
eliksirów, ale i tak za rok nie będzie ich studiował, bo nie zda sumów, nie?
Takie i inne
myśli przelatywały przez zmęczony chłopięcy umysł. W końcu ciemność otuliła
zatroskanego zielonookiego i ułożyła o do snu.
Ja chcę być normalny. I wszystko
zniknęło. Została tylko ciemność.
*
* *
-
Jaki dokument?
- Tego niestety nie wiemy. Mogliśmy
odczytać tylko pierwszą stronę, z której wyniknęło tylko jedno…
- Co takiego, profesorze…
- Przykro mi, mój chłopcze, ale
podejrzewamy, że w czasie najbliższej pełni przejdziesz metamorfozę w inną
istotę. Nie jestem w stanie sprawić, że będzie to bezbolesne, ale spróbujemy
zminimalizować ból, który powstanie w wyniku przemiany.
- A w co się przemienię? – nie mógł
sprawić, by jego głos nie drżał. Bał się, tak strasznie się bał.
- I tu powinienem Ci pogratulować,
Harry. Nie każdy ma sposobność, by przemienić się w…
-
Harry! Harry! Wstawaj, Słońce! Ptaszki śpiewają, centaury nie gapią się w niebo,
Smarkerus nadal jest wrednym smarkiem, a ty… nadal nie chcesz wstać. Harry!
- Hmm…
- zamruczał chcąc odpędzić od siebie natręta. – Jeszcze chwilkę.
-
Mruczysz, jak rasowy kociak, maleństwo, ale ja nie mam zamiaru tu stać i
patrzeć, jak śpisz. WSTAWAJ!
Okropny
krzyk zwalił Harry’ego z łóżka. Pocierając bolące pośladki spojrzał na swego
oprawcę.
-
Syriusz?
- A
kogo się spodziewałeś? Merlina? – odpowiedział roześmiany mężczyzna, przygarniając
do siebie chrześniaka. – Powiedzieli ci?
-
Wiedziałeś?
-
Nic dokładnie. James coś tam przebąknął, że nie wie czy cię puszczać do
Hogwartu skoro, gdy będziesz miał szesnastkę, twoja osoba rozwali system.
-
Tak mówił?
-
Nie dokładnie, ale musi ci wystarczyć, że za słownictwo twoja mama sprawdziła
wytrzymałość patelni. Nie była zbyt dobra skoro rączka się urwała przy
pierwszym uderzeniu.
-
Pa… telni?
-
Kochanie, ty nie myśl, że twoja mama nie utemperowała Jamie’ego drogą bezstresowego
wychowania. – odpowiedział z wielkim uśmiechem na ustach.
*
* *
-
Tutaj spędzisz dzisiejszą pełnię, Harry. Niestety nikt nie może być przy tobie
w chwili transformacji.
Chłopiec
pokiwał głową, wtulając się w tors swojego ojca chrzestnego.
-
Ej, spokojnie, dzieciaku. Będę tutaj jutro o świcie i zobaczę cię, jako
pierwszy. Nic się złego nie stanie, a jakby, co zawsze są zaklęcia kosmetyczne,
czyż nie? – mrugnął mu Syriusz.
Harry
skinął głową nieprzekonany, ale wszedł do środka.
-
Do jutra, maleńki. – usłyszał głos Łapy zanim drzwi zamknęły się z łoskotem
*
* *
-
Zaczęło się. – szepnęła Ireth w pustkę komnaty. Czerwone oczy widziały szesnastolatka,
który skulony siadał na materacy - jedynej rzeczy będącej w pokoju. – Mój
Panie, zaczęło się.
Czyta sobie człowiek spokojnie, robi się ciekawie, na pierwszej stronie i na pierwszej stronie i cholera na pierwszej stronie. I wiem, że nadal nic nie wiem, bo się skończyło.
OdpowiedzUsuńMasz bardzo ciekawe pomysły i poczucie humoru, a to dwie rzeczy, które najbardziej cenię w opowiadaniach.
A jeśli chodzi o błędy i takie tam inne, to pewnie, że są, ale kto ich nie robi.Wszystko razem to kwestia wprawy i chęci, żeby się rozwijać.
Witam,
OdpowiedzUsuńtak jak chcą to naprawdę potrafią, Syriusz uniewinniony i może adoptować Harrego, ciekawe w co się przemieni czyżby w elfa..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia