WAŻNE!

Proszę o informację gdyby któryś z rozdziałów/one-shotów/specialów/shotr story był źle lub w ogóle niepodpięty. Za wszelkie spostrzeżenia dziękuję.

niedziela, 28 października 2012

>>Rozdział 10


Wszedł do archiwum. Jego kroki zagłuszał czerwony dywan rozłożony na kamiennej posadzce. Pokonywał kolejne korytarze stworzone z półek, na których mieściła się cała dokumentacja państwa od czasów Orophina Wielkiego, elfa, który zdobył dla nich państwo. On sam, idąc wśród tych półek, mógł poczuć wzniosłość owych chwil. Wydawało mu się, że słyszy słowa Wielkiego Założyciela, mówiącego: „To dla nas, dla naszych potomków zbudujemy wspaniałe państwo. Nasze państwo.”. Przechodząc obok półek z planami bitewnymi, mógł usłyszeć szczęk broni, krzyki zwycięstwa, porażki. Zdawał się do niego docierać cały szał bitewny owych czasów. Czasów niepokoju, pustki, gdy lud, nad którym ma niedługo miał objąć władzę, przeżywał w czasie Wojny o Pierścień. On tego nie pamięta, ale jego ojciec owszem. Choć Andor sam przyznaje, że niewiele jest w stanie przywołać faktów z owego czasu. Pamiętał tylko blond włosy, które uwielbiał ciągnąć i wdzięczny śmiech, gdy delikatne ręce odpychały jego małe rączki od prawie białych kosmyków.
            Potrząsnął głową. Teraz nie czas na wspominki.- pomyślał i udał się w sobie tylko znanym kierunku. Lawirował między półkami, aż doszedł do jedynego kawałka ściany, na którym nie było żadnej półki. Nacisnął odpowiedni kamień z wielu innych, budujących każdą ścianę tego prostokątnego pomieszczenia. Jego oczom ukazał się mały pokoik. Przeszedł przez próg, a pochodnie na ścianach rozbłysnęły ciepłym światłem, ukazując okrągłe pomieszczenie z kamienną misą pośrodku. Nie zwracając uwagi na otoczenie, podszedł do piedestału i wyciągnął z misy dokument.
            Biorąc go w dłonie, poczuł ciepło. Tak jakby odnalazł swoje szczęście po latach smutku. Takie ciepło, które daje ulgę po latach cierpienia. Trzymając pergamin, opuścił archiwum. Ściana za nim zamknęła się z głuchym odgłosem. Teraz musi tylko przeczytać to, co postawiło krzyżyk na jego wolności.
            Zrywając pieczęć w swojej komnacie, ujrzał napis:
UMOWA MAŁŻĘŃSKA
***
            Jedną z nie wielu rzeczy, zaraz po nieposłuszeństwie, której król Andor nienawidził jest brak kontroli. Kładąc się na łóżko w swoim pałacu, stwierdził, że podczas rozmowy z nie jakim Lordem Voldemortem właśnie ją stracił. Jego samokontrola wytrenowana przez samodzielne wychowanie syna oraz sprawowanie władzy nad państwem powiedziała wtedy: „Idę jeść truskawki, a ty sobie z nim rozmawiaj”. Był wtedy wściekły, jak można iść na truskawki bez niego, on uwielbiał truskawki. Drugą rzeczą, która go wtedy zdenerwowała był ten ton tego Czarnego Pana. Teraz, gdy przypomina mu się tamta rozmowa, to zaczynał się cieszyć, że w porywie złości nie zerwał traktatu. Przynajmniej jedna dobra rzecz wyniknęła z jego obecności na dworze Czarnego Pana. Zgadniecie, jak się nazywał? Czarny Dwór. Jakże oryginalnie, czyż nie?

            - Jedna sztuczka i mimo paktu nie żyjesz. – skorzystał z wyciągniętej ręki czarnoksiężnika i dał się poprowadzić w stronę salonów.
            Po paru minutach spaceru korytarzami dworu w końcu doszli do salonu. Andor uważał za stosowne nie zwracać uwagi na ukradkowe spojrzenia posyłane w jego stronę przez Voldemorta.
            Cały salon był utrzymany w odcieniach winnej czerwieni. Tu i tam przeplatanej kolorem mebli z wiśniowego drzewa.
            Andor usiadł na fotelu najbliżej kominka. W Artemidis zawsze było ciepło, a ta Anglia była taka zimna, oschła.
            - Mam nadzieję, mój królu, że to wino cię rozgrzeje, w końcu każdy elf jest taki zimny…
            Ma rację, jest mi zimno, ale jeśli ma na myśli mój charakter to… Groźba Andora zawisła w jego umyśle.
            - Ta Anglia… jest taka zimna, nie to, co u nas. Ludzie w wioskach nawet nie zawracają sobie głowy czymś takim jak okna w okresie letnim. Zimy u nas także nie są aż tak zimne, by ubierać się niewiadomo, jak grubo. Sądzę, iż jeśli chciałbym zostać w Anglii na Święta Bożego Narodzenia, cokolwiek to oznacza, to moje garderobiane miałby wielki kłopot z dobraniem odpowiednich szat do panujących warunków.
            - Mój panie, jestem pewien, iż gdybyś został spodobałaby ci się zima z moim państwie…
            Twoim czym…?
            - Szczególnie, więc nalegam na twoją wizytę w tymże okresie na moim dworze. Będę wielce zaszczycony. – powiedział siadając w fotelu, który uprzednio przysunął dość blisko fotela Andora.          
            Uspokój się Andor… później będzie czas na zabicie tego… tego… uch! Później go zabijemy, graj swoją rolę!
            - Lordzie – prawie wypluł to słowa, ale szybko się powstrzymał. To by tylko wszystko zaprzepaściło.- czegóż ode mnie chcesz? Cóż cię tak trapi, iż zapraszasz mnie na wino przed udaniem się na spoczynek? Nie robisz niczego bezinteresownie.
            - Widzę, że zdążyłeś mnie już poznać, mój królu.
            Nie, ja cię nie poznałem, ale Orodreth tak. Bardzo pilnuje mojego tyłka, jeśli wiesz, o co mi chodzi…
            - Nigdy nie wchodzę do gniazda węży bez uprzedniego rozpoznania gatunku i odpowiedniego antidotum.
            Niech cię wielkość nie zwiedzie, mój sztylet może ci odciąć to i owo.
            - Widzę, iż jesteś dobrym strategiem, mój królu.
            - Jakim byłbym królem, gdyby na tym polu zawiódł mój lud?
            - Rozumiem cię, Panie, na naszych barkach spoczywa los naszych krajów, a może i światów. Nie masz czasem wrażenia, że jesteś zmęczony?
            Przysuń się jeszcze bliżej, a zobaczysz, że nawet, jak mi się chce spać umiem dobrze celować.
            - Taka moja rola.- powiedział Andor i wstał z fotela.- Zaprowadź mnie proszę do mojego pokoju.
            - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
            Tak? To bądź tak łaskawy i zniknij. Nigdy nie czułem się tak molestowany wzrokiem.
            Idąc do komnat Andora nie wydarzyło się nic dziwnego. Voldemort nie wykonał w jego stronę żadnego gestu, czy też kroku. Nie zmniejszył dystansu między nimi. Dopiero pod drzwiami wziął Andora w ramiona i rzekł: „Dobranoc, mój królu”. Chwilę po tym po korytarzu rozległ się szczęk wyjmowanego sztyletu, który po sekundzie tkwił w ręce czarnoksiężnika.
            - Ostrzegałem.

            Tak, ostrzegał. W nocy Voldemort nie miał jak się do niego dostać, jego straż stała pod drzwiami, a jeden ze strażników siedział na fotelu w przyznanej królowi komnacie. Rano na śniadaniu również obyło się bez incydentów, zamiast Voldemorta po Andora przyszedł jeden z jego popleczników. Królowi nie podobał się wzrok, jakim ten obdarowuje Orodretha. Wysłał w stronę Śmierciożercy swoje najtwardsze spojrzenie, pod którym miękła nawet Rada Czarodziejów, która ostatnimi czasy dawała mu się we znaki. Po śniadaniu orszak królewski opuścił Czarny Dwór, po uprzednim pożegnaniu się z Voldemortem, ten ograniczył się tylko do muśnięcia ustami dłoni Andora i zaproszenia go na okres świąteczny do swojej twierdzy.
            Andor uśmiechnął się na swoje późniejsze stwierdzenie, które słyszał tylko, krztuszący się ze śmiechu, Orodreth: „Tak, pewnie, że wpadnę, jak tylko będę chciał mieć tyłek zagrożony przez cały pobyt.”
            Rozmyślania Andora przerwał Laure, wchodzący do jego pokoju bez pukania. Tylko jemu to wybaczał. Syn, aktualnie zaczytany w jakimś dokumencie, opadł na łóżko obok niego. Król zapatrzył się na swojego dziedzica. Kochał go całym sercem, choć ten nie miał w sobie ani jednej kropli jego krwi. Znalazł go, gdy wracał z tego feralnego polowania w czasie, którego jego miłość zginęła. Małe zawiniątko szlochało i krztusiło się łzami w ciemności lasu. Do teraz pamięta uśmiech, który rozjaśnił małą twarzyczkę, kiedy tylko go ujrzała. Mały od razu zaczął go ciągnąć za kosmyki włosów, które wypadły z wysokiej kitki na głowie władcy. Już wtedy wiedział, że mały będzie jego synem, jego dziedzicem. Księżyc owej nocy świecił intensywnie i swoim złotym blaskiem otaczał kołyskę w komnacie monarchy. Dziecko słodko spało, przytulając do swojej malutkiej piersi misia, którego nie chciał za nic puścić. Właśnie wtedy Andor nadał mu imię, Laure Elesnar, czyli Złocisty Księżyc. Każdej nocy przed udaniem się na spoczynek Andor podchodził do kołyski, by pocałować synka w czoło, tuż pod kępką złotych włosów, ile razy mały otworzył swoje oliwkowe oczka, rozbudzając się, a wtedy malutki Laure spał z ojcem w łóżku na jego piersi i spokojnie przesypiał całą noc.
            Tera z Laure jest już dorosły i ma niedługo wziąć ślub. Jak ten czas szybko leci. W końcu Andor zwrócił swoją uwagę na dokument spoczywający w rękach swojego syna.
            Szlag! Skąd wiedział, gdzie to schowałem?!

Rozdział 11

1 komentarz:

  1. Witam,
    rozdział dobry, Voldemort wpadł jak przysłowiowa śliwka w kompot... czyżby Leurne nie chciał tego ślubu...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dzięksy! Każdy komentarz jest dla Lusty ważny! Szczególnie te, które dają porządnego kopa w tyłek! ^_^ /// Ireth :3