WAŻNE!

Proszę o informację gdyby któryś z rozdziałów/one-shotów/specialów/shotr story był źle lub w ogóle niepodpięty. Za wszelkie spostrzeżenia dziękuję.

wtorek, 17 czerwca 2014

Mroczny Obłęd: Rozdział 8



           
 2 rozdziały do końca! LR

            Hermiona trzymała w rękach dokumenty, którym nie chciała wierzyć. Jej oczy rozszerzone w przerażeniu szukały jakiejkolwiek oznaki kłamstwa. Jednak… wszystko było prawdą.
            Wszystko zaczęło się w 1839 roku od kuli, która była w posiadaniu niejakiego Daniela i pruskiego barona Aleksandra.  Ten pierwszy miał popełnić samobójstwo w szpitalu psychiatrycznym i wygłosić przepowiednie, słuch o drugim mężczyźnie zaginął.
            Przepowiednia mówiła o bliźniakach, które miały się narodzić w rycerskim, magicznym rodzie. Jedyną rodziną spełniającą owe warunki byli Potterowie. Według przepowiedni jedno z nich miało być „Mrocznym Obłędem splamione”.
            Dalej są kolejne dokumenty. „Mroczny Obłęd jest to starodawna choroba, na którą cierpiało niewielu” i, co najważniejsze, tych niewielu zawsze zamykało się w linii krwi, z której narodzili się Charles oraz Harry. Zawsze rodziły się wtedy bliźniaki, zawsze to mniejsze, bardziej słodkie, niewinne było chore. Zawsze źle się to kończyło. Obłęd miał oznaczać „duchowe i cielesne połączenie” z Diabłem, Szatanem. „Cechował się dużym okrucieństwem w stosunku do innych ludzi, bezwzględnością oraz zacofaniem umysłowym chorego. Obłędem można się zarazić tylko w trzech przypadkach: poprzez wypicie krwi zakażonego lub poprzez wszelkie kontakty seksualne, lub wszelki kontakt fizyczny w czasie trwania transu”. „Transem” nazywano wszelkie kontakty chorego z Diabłem albo krwią.
            Kolejne pergaminy dotyczyły samego budynku, który stał pusty przez 5 lat, czyli od czasu przejęcie przez Jamesa Pottera funkcji głowy rodu. Gdy tylko narodziły się dzieci, James natychmiast otworzył więzienie i powierzył je swojemu ojcowi. Od tego wydarzenia minęło 11 lat, w czasie których według statystyk stracono 7 tysiące kryminalistów, a odizolowano około 10 tysięcy. Według odręcznych notatek Charlesa Pottera Seniora w więzieniu aktualnie przebywa 15 tysięcy mugolskich kryminalistów, a rocznie życie traci tu tysiąc osób, niekoniecznie z powodu wyroków. Nie ma widzeń, nie szansy na uwolnienie. Tu przychodziło się umierać, nawet jeśli twoja kara nie przewidywała twojej śmierci.
            Dalej były wyniki badań nad ludźmi. Hermiona nie rozumiała. Nie była w stanie pojąć ani jednego słowa. A może nie chciała? Teraz była pewna tylko jednego, że ból, który zadają tutaj ludziom jest niczym innym jak próbą pozyskania czegoś od nich. Tylko dziewczyna nie wiedziała czego… i nie miała się już nigdy dowiedzieć.
* * *
            Nie wiedziała ile tam czekali. Może dzień, a może dwa. Czas był w celi czymś abstrakcyjnym. Ciemność napierała na ich ciała, dusząc i zabierając ostatni oddech. Nocą poprzez więzienie przewalała się fala wrzasków agonii, a za dnia było cicho, pusto, jakby tych 15 tysięcy ludzi w ogóle nie było. Wszyscy czekali na najgorszą porę. Gdy tylko słońce zachodziło, gdy tylko panicz w posiadłości już spał, tutaj zaczynało się piekło i oni zostali w nie wciągnięci.
            Zgubieni przez ciekawość, chęć pomocy i wścibstwo. Tacy właśnie byli. Bez nadziei. Bez wiary. Zamknięci w okrutnym świecie. Przerażeni prawdą i otumanienie ciemnością. Koniec nadchodził, a oni nie mieli na to wpływu.
            Nagle drzwi się otworzyły, a na dwójkę przyjaciół padło światło. Zakapturzona postać tylko na nich spojrzała i poszła dalej. W oddali słychać było jej kroki oraz niekiedy dźwięk otwieranych drzwi. Podziemia zaczęły wrzeć. Skazańcy biegli przed siebie, próbując się wydostać. Każdy ratował siebie, nikt nie współpracował.
            W pewnej chwili ktoś ich zauważył. Otworzył szeroko oczy z przerażenia, wbiegł do celi i zaczął ich szarpać.
            - Uciekajcie! Jak was znajdzie to będzie po was! Lepiej zginąć w Sali niż tutaj, będąc rozszarpanym! Szybko! Biegnijcie! – krzyknął na nich i sam zaczął uciekać. Ron otworzył oczy w przerażeniu i, chwytając Hermionę za rękę, pobiegł w stronę drzwi, by dołączyć do uciekającego tłumu.
* * *
            - Pssst! Tutaj!
            Przyjaciele obejrzeli się wokoło i podbiegli do wołającego ich głosu. Ciężki, masywne drzwi zamknęły się za nimi, a wszelkie krzyki ucichły. Wrota zostały zaryglowane. Dopiero teraz mogli spokojne rozejrzeć się gdzie są i z kim mają do czynienia. Okazało się, że wylądowali w jednej z sali tortur. Na ścianach wisiały kajdany a pod sufitem klatki, w których siedzieli śpiący ludzie. Dwójka przyjaciół miała głupią nadzieję, że oni śpią. Bo śpią, prawda?
            - Wygląda na to, że jesteśmy bezpieczni.
            - Ty… ty jesteś tym kamerdynerem…
            - Och! Miło, że mnie pamiętacie. Na imię mi Daniel i jestem osobistym kamerdynerem panicza Harry’ego. Miło mi. – ukłonił się w stronę gryfonów z prawą ręką położoną na piersi.
            - Dlaczego wszyscy uciekają? – spytała od razu Hermiona roztrzęsionym głosem.
            - To proste. Panicz zaczął mieć koszmary. Wszystko, czego panicz się boi w tym właśnie czasie zostaje pobudzone do życia. Wszystkie mroczne potwory, demony. Wszystko to ożywa i zagraża życiu mieszkańców posiadłości, ale jeśli wypuści się te potwory w więzieniu, sprawa jest prostsza.
            - Jak to? – spytał blady na twarzy Ron, siłą powstrzymując wymioty. Nie mógł znieść okropnego zapachu krwi, którym te mury dosłownie płakały.
            - Powiedz mi. – zwrócił się w stronę rudzielca. – Lepiej poświęcić czarodziejów i czarownice czy nikomu nie potrzebnych więźniów? W tej chwili, za tymi drzwiami – rzucił okiem na barykadę. – toczy się wielka zabawa w ganianego. Kto jest szybszy, przeżyje, a kto nie… trudno. Setka więźniów w tą czy w tamtą. Kogo to obchodzi. To właśnie w czasie jednej z takich nocy zostałem obdarowany tym. – dotknął blizny na swojej twarzy. – Panicz miał jeden ze swoich koszmarów, w pokoju zmaterializował się już pierwszy potwór, w tedy się obudził. Chwycił sztylet, leżący na stoliku nocnym, i przeorał mi twarz. Blizny zadane przez Panicza nigdy nie goją się tak, jak powinny. Moja zaczyna mnie piec, gdy Panicz się boi, więc mogę szybko reagować.
            - Do kiedy będziemy zmuszeni tutaj siedzieć? – spytała Hermiona, siadając na ziemi i podciągając kolana do podbródka.
            - Koszmary Panicza zwykle znikają około siódmej rano. Mamy dokładnie dwunastą w nocy. – odpowiedział na zadane pytanie. – Zdrzemnijcie się. Tyle możemy teraz zrobić.
            Przyjaciele do rana nie zmrużyli oka. Wszędzie roznosił się zapach krwi i rozkładu. Powinni do tego przywyknąć, ale najwyraźniej nie da się.
            Około godziny ósmej budynkiem wstrząsną wielki huk. Zatrzęsła się podłoga, a z sufitu posypał się pył. Daniel wybiegł z komnaty i chwytając biegnącą zakapturzoną postać za ramiona krzyknął:
            - Co się dzieje?!
            - Śmierciożercy. Przyszli po panicza Harrisona.

Rozdział 9

wtorek, 3 czerwca 2014

>>Rozdział 26

Przepraszam, że musieliście tyle czekać. Najpierw matury, później wyjazd do Holandii, a teraz ta noga w szynie. No, wakacje zapowiadają się odlotowo! Ciekawe czy dożyję ich końca.
To co?
Walkę Ireth vs Syriusz uważam za rozpoczętą!
Macie dłuższy rozdział ze względu na zwłokę [walka miała być w następnym ;p ale nie będę już taka wredna]



 
PS.
Maja-Ewa : Ty dni liczysz ? :o

Gdzieś mi umknął komentarz o oczy Laure. Nefariel, tak? Cóż, jeśli chodzi o jego oczy toi właśnie są takie nieokreślone. Ni to czarny, ni to żółty, ni to zielony - dla mnie taki kolor to oliwkowy, ale mogę się mylić. Jestem daltonistką, która nie odróżnia białego od morskiej piany T^T - tak bardzo przegrać życie.
I ważna informacja. WSZYSTKO, co się pojawi na tym blogu zostanie SKOŃCZONE. Nie mam zamiaru porzucać bloga - nawet gdybym miała go aktualizować raz na pół roku. SKOŃCZĘ TO~!


Rozdział 26



            - Za kogo ty się uważasz, co?! Myślisz, że co?!
            - Że jestem boski!
            - Nie jesteś boski!*
            - A chcesz się bić?! Chcesz?! To dawaj! Dawaj! – Syriusz wyszarpnął się strażnikom i chodził po wyimaginowanym kole, rozgrzewając się.
            - Chcę. – No takiej odpowiedzi się nie spodziewałem! – pomyślał Black. – Pochodzisz z czysto krwistego rodu, zatem walka mieczem nie powinna być ci obca. – ciągnęła Ireth, nie zwracając uwagi na osłupienie Syriusza. – Chcę cię widzieć dziś o osiemnastej, tutaj. – powiedziała i ruszyła w stronę zamku, a za nią pobiegł blond włosy z bardzo zaniepokojoną miną.
            - Syriuszu? Ty umiesz walczyć, prawda? – spytał się Silme swojego chrzestnego.
            - T.. tak! – odpowiedział Syriusz z zawahaniem. – Tylko…
            - Tylko?
            Syriusz zwrócił swoją twarz, na której, ku przerażeniu Harry’ego, widniała prawdziwa rozpacz.
            - Gdzie jest mój miecz? – spytał.
* * *
            - Czy ty jesteś poważna? – krzyknął Laure, gdy tylko dobiegł do Ireth.
            - Chcę go po prostu nauczyć paru rzeczy. Zresztą temu kundlowi przyda się trochę dyscypliny.
            - Ale…
            Ireth odwróciła się gwałtownie w stronę młodszego elfa. Popchnęła go na ścianę, a dłonie ułożyła po obu stronach jego głowy. Głęboko spoglądając mu w oczu powiedziała:
            - Nadchodzą ciężkie czasy, dla nas wszystkich. Dla naszego i tego wymiaru, dla dzieci, dla dorosłych, dla kobiet i dla mężczyzn, dla zwykłych ludzi, czarodziejów, elfów, wampirów, wilkołaków, krasnoludów, WSZYSTKICH, LAURE! – przerwała na chwilę, szybko oddychając i próbując się uspokoić. – Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Czuję, że… zresztą… chodzi o to, Laure, żebyście byli przygotowani, żeby ten kundel zrozumiał, że ma chronić Harry’ego, że nasz mały jest w jeszcze większym niebezpieczeństwie… wiesz jakim?
            Laure pokręcił głową z przerażeniem wpatrując się czerwone oczy wieszczki.
            - Smoki. – odwróciła się gwałtownie i oparła czoło o przeciwległą ścianę. Laure nie ruszył się z miejsca, oczekując dalszego ciągu. – Myślisz, że tak łatwo je kontrolować? Kiedyś Smokończycy byli od zabijania smoków, później nauczyli się je kontrolować. Nie było tak dobrze, och! Było gorzej! Jeśli nie nauczyli się, jak je kontrolować albo choćby zabijać… Laure, twoje maleństwo, jak to ty go w swojej głowie nazywasz, może zginąć w każdej chwili. – zwróciła twarz w jego kierunku. Była bledsza niż normalnie, a jej oczy źrenice pochłaniały tęczówki. – Wystarczy, że Krzyknie, a one przylecą. Wystarczy, że się przestraszy za bardzo, emocje wezmą nad nim kontrolę i on… nie… my wszyscy jesteśmy zgubieni. Mamy problem, jeśli chodzi o zwykłe smoki, takie jak Smaug! A jak przyleci do nas wtedy Pożeracz Świata**?! Co wtedy zrobimy!? No, powiedz mi! CO WTEDY ZROBIMY?! CIASTKA ZJEMY! – krzyknęła Ireth. Jak w amoku zaczęła się miotać po korytarzu. – DAMY SIĘ ZJEŚĆ! DAMY SIĘ POKONAĆ! NIE CZAS NA ZABAWĘ, LAURE! Tobie też radzę to, czego dzisiaj nauczę Blacka. Zacznij coś w końcu robić, bo kiedyś może być za późno i może mnie zabraknąć, by znowu cię ratować. – Ireth odeszła, zostawiając Laure samego.
            Książę osunął się po ścianie, by usiąść na podłodze. Oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłoniach. Miało tego dosyć, tego przypominania mu przez Ireth tamtego dnia, lecz wiedział, że wtedy okazał się słaby. Przecenił swoje możliwości i wybrał się tam, gdzie nie powinien. Czuł wtedy oddech śmierci na karku. Sparaliżowany trucizną nie mógł się poruszać. A Legolas*** mówił mu by się nie oddalał. By czuwał i szedł za nim i za tym śmiesznym krasnoludem, Gimlim***. Wiedział, ale myślał, że jest silniejszy. Trenował od tego czasu, ale Ireth mówi, że to wciąż za mało. Czyżby rzeczywiście niebezpieczeństwo było aż tak wielkie. Nagel coś go tknęło, jakaś obecność. Podniósł głowę i spojrzał prosto w białe źrenice, ciekawie mu się przyglądające. Krzyk przerażenia uwiązł mu w gardle, a czarnowłosa kobieta wciąż mu się przypatrywała. Na jej usta powoli wlewał się kpiący uśmiech, powoli rozchyliła wargi i powiedziała:
            - Bycie Dovahkiinem to ciężka praca, nie sądzisz? – kobieta powoli zaczęła się rozpływać.
* * *
            Czuję się odrzucona, maleńka.
            Ireth szła właśnie korytarzem, sunęła nim niczym burza, szukająca ujścia swojej destruktywnej siły. Ignorowała głos, który nasilał się w jej głowie, gdy nagle w jej umyśle pojawił się obraz przerażonego księcia. Stanęła jak wryta przed drzwiami swojej sypialni, mając wciąż wyciągniętą rękę w stronę klamki.
            - Coś ty zrobiła? TO JESZCZE NIE CZAS!
            Dobrze wiesz, że czas się kończy. Znasz zasady. KAŻDA twoja wizja się spełnia. Nawet ta się spełni.
            - Ja… po prostu…
            Wiem, moja mała. To zawsze boli, gdy wiesz takie rzeczy, ale zawsze jest nadzieja, że to co się stanie zmieni go. Chociaż zmiana nie oznacza, że będzie dobra.
            - Jeśli to miało być pocieszeniem, to było marne. – uśmiechnęła się, lecz wyglądało to bardziej jak grymas powstrzymywanego płaczu. – Wychowywałam go, wiesz? Jak własnego syna.
            Wiem.
            Ireth weszła do pokoju i od razu skierowała się do szafy. Swoją powłóczystą i zwiewną suknię zmieniła na spodnie ze skóry oraz bufiastą koszulę, na górę założyła jeszcze skórzaną kamizelkę. Skierowała się do jednego z kątów pokoju i spod góry ksiąg wyciągnęła podłużną szkatułę. Jakby z namaszczeniem otworzyła skrzynkę i ujęła w dłonie dwa długie, srebrne sztylety. Pieszczotliwie dotykając ostrza palcami, skierowała wzrok ku błoniom.
            - Czas na lekcje dyscypliny, psie.
* * *
            Na błoniach zebrali się wszyscy. Poczynając od zwykłych służących królewskiego orszaku, poprzez nauczycieli Hogwartu na samym dyrektorze i królu kończąc. Andor wdał się z Albusem w pogawędkę na temat zaawansowanej transmutacji przy użyciu rytów Elfów Szarych. Brązowooki co rusz spoglądał na, biegającego wokół Syriusza i Remusa, Silme. Wydawał się bardzo przejęty, nie mówiąc już o tym, że jak spoglądał na swojego syna, który stał wśród służby, to miał ochotę podejść i go przytulić. Tak, Laure wiedział jaka silna jest Ireth i jak bardzo może pogruchotać Blacka.
            Punktualnie o godzinie osiemnastej na horyzoncie pojawiła się Ireth. Syriusz spojrzał na swoją przeciwniczkę i już miał ochotę uciec. Wieszczka wyglądała jakby wybierała się na wojnę, a nie na zwykły pojedynek. Przy niej w swoich spodniach i zwykłej koszulce z mieczem w ręce wyglądał bardziej jak szkolniak, a nie jak dorosły mężczyzna.
            - Skoro wszyscy są już zebrani pozwolę sobie na sędziowanie pojedynku. – rozpoczął dyrektor.
            - Nie sądzę, że będzie to sprawiedliwe, chociaż o zwycięstwo Ireth martwić się nie muszę, bo do tego, żeby wiedzieć kto zwycięży nie potrzeba zdolności przepowiadania przyszłości, drogi dyrektorze. – odezwał się Andor spokojnym głosem. – Myślę, że lepszym rozwiązaniem będzie  wybranie takiego sędziego, który nie będzie faworyzował żadnego z zawodników. Severus Snape na przykład. – skończył zwracając się do Mistrza Eliksirów.
            - Z rozkoszą. – odpowiedział głosem, który całkowicie przeczył wypowiedzianym słowom. – Ustawcie się. – poczekał na reakcję ze strony szermierzy. – Zasady są następujące: zero używania magii, zero wróżbiarstwa – zerknął w stronę nieprzyjemnie uśmiechające się Ireth. Ta kobieta jest niebezpieczna. Powodzenia, Black. – pomyślał.
            - To nie jest pojedynek na śmierć i życie, Black – odezwała się elfka. – Nie musisz się bać, będziesz mi jeszcze potrzebny. – skończyła, mierząc do Syriusza jednym ze sztyletów.
            - Nie pozostało mi nic więcej jak powiedzieć jedno: zaczynajcie.
            Syriusz tylko na to czekał. Wiedział, że jego jedyną szansą jest szybkie znalezienie słabych punktów Ireth i uderzenie właśnie w nie. Szybko, niespodziewanie. Black jednego nie wziął pod uwagę, gryfoni to bardzo schematyczne oraz przewidywalne stworzenia. Obrona Ireth nie pozostawiała niczego do życzenia, była idealna, praktycznie bez żadnej szczeliny. Sztylety szybko parowały każde uderzenie miecza, odskok i teraz to elfka nacierała. Uderzała w Blacka tylko jednym sztyletem, drugi zostawiła w pogotowiu, jednak nie przewidywała jego użycia. Męczyła tak Blacka dobre dziesięć minut. Parowanie, odskok, natarcie, parowanie, odskok… W końcu postanowiła go załatwić. Natarła na niego z dwoma ostrzami. Sparowała jednym sztyletem nadchodzący cios, a drugim wyrwała miecz z rąk Syriusza. Następnie nogą podcięła Blacka i, siadając na nim okrakiem, wbiła bronie po obu stronach jego głowy.
            - Wydaje mi się, że wygrałam. – uśmiechnęła się kpiąco.
            - To źle ci się wydaje. – wysyczał przez zęby Syriusz. Uderzył kobietę w zgięcia ramion i przerzucił sobie przez głowę. Nie spodziewająca się tego Ireth została odrzucona metr dalej i powoli stawała, przyglądając się Blackowi, który ustawił się w pozycji do walki wręcz. Ona również stanęła do walki. Noga, ręka, uderzenie, parowanie, odskok. Parę siniaków i uderzeń później Ireth znalazła lukę w obronie. Wymierzyła cios w biodro mężczyzny, a gdy tylko ten ustawił tam obronę, uderzyła otwartą dłonią w jego ucho.
            Black upadł nie mogąc się podnieść, nie wiedział kompletnie, co się dzieje.
            - Uderzyłam w twój błędnik. Teraz przez jakiś czas nie będziesz odróżniał góry od dołu. – zwróciła się teraz do Severusa. – Panie sędzio, myślę, że tym razem to już na pewno wygrałam.
            Snape spojrzał na niedysponowanego Blacka i przeszedł go dreszcz na myśl o zadarciu z tą kobietą.
            - Tak. Wygrałaś.

*Dialog prawdziwy między moją siostrą a siostrzenicą chłopaka:
A - Marta, patrz skleiłam. Jestem boska!
N- Nie, nie jesteś boska.
Ja- HAHAHAHAHA~!
**Pożeracz Świata to moje tłumaczenie. Nie wiem jak jest w oryginalnym polskim tłumaczeniu, ale u mnie tak jest :D
***Jak już zauważyliście przy Aragornie i Arwenie trochę musiałam naciągnąć ich czas życia żeby użyć moich ulubionych postaci. No cóż, nie wszystko musi być piękne i logiczne w tym opowiadanku.
Rozdział 27