2 rozdziały do końca! LR
Hermiona
trzymała w rękach dokumenty, którym nie chciała wierzyć. Jej oczy rozszerzone w
przerażeniu szukały jakiejkolwiek oznaki kłamstwa. Jednak… wszystko było
prawdą.
Wszystko
zaczęło się w 1839 roku od kuli, która była w posiadaniu niejakiego Daniela i
pruskiego barona Aleksandra. Ten
pierwszy miał popełnić samobójstwo w szpitalu psychiatrycznym i wygłosić
przepowiednie, słuch o drugim mężczyźnie zaginął.
Przepowiednia
mówiła o bliźniakach, które miały się narodzić w rycerskim, magicznym rodzie.
Jedyną rodziną spełniającą owe warunki byli Potterowie. Według przepowiedni
jedno z nich miało być „Mrocznym Obłędem
splamione”.
Dalej
są kolejne dokumenty. „Mroczny Obłęd jest
to starodawna choroba, na którą cierpiało niewielu” i, co najważniejsze,
tych niewielu zawsze zamykało się w linii krwi, z której narodzili się Charles
oraz Harry. Zawsze rodziły się wtedy bliźniaki, zawsze to mniejsze, bardziej
słodkie, niewinne było chore. Zawsze źle się to kończyło. Obłęd miał oznaczać „duchowe i cielesne połączenie” z
Diabłem, Szatanem. „Cechował się dużym
okrucieństwem w stosunku do innych ludzi, bezwzględnością oraz zacofaniem
umysłowym chorego. Obłędem można się zarazić tylko w trzech przypadkach:
poprzez wypicie krwi zakażonego lub poprzez wszelkie kontakty seksualne, lub
wszelki kontakt fizyczny w czasie trwania transu”. „Transem” nazywano
wszelkie kontakty chorego z Diabłem albo krwią.
Kolejne
pergaminy dotyczyły samego budynku, który stał pusty przez 5 lat, czyli od
czasu przejęcie przez Jamesa Pottera funkcji głowy rodu. Gdy tylko narodziły
się dzieci, James natychmiast otworzył więzienie i powierzył je swojemu ojcowi.
Od tego wydarzenia minęło 11 lat, w czasie których według statystyk stracono 7
tysiące kryminalistów, a odizolowano około 10 tysięcy. Według odręcznych
notatek Charlesa Pottera Seniora w więzieniu aktualnie przebywa 15 tysięcy
mugolskich kryminalistów, a rocznie życie traci tu tysiąc osób, niekoniecznie z
powodu wyroków. Nie ma widzeń, nie szansy na uwolnienie. Tu przychodziło się
umierać, nawet jeśli twoja kara nie przewidywała twojej śmierci.
Dalej
były wyniki badań nad ludźmi. Hermiona nie rozumiała. Nie była w stanie pojąć
ani jednego słowa. A może nie chciała? Teraz była pewna tylko jednego, że ból,
który zadają tutaj ludziom jest niczym innym jak próbą pozyskania czegoś od
nich. Tylko dziewczyna nie wiedziała czego… i nie miała się już nigdy
dowiedzieć.
*
* *
Nie
wiedziała ile tam czekali. Może dzień, a może dwa. Czas był w celi czymś
abstrakcyjnym. Ciemność napierała na ich ciała, dusząc i zabierając ostatni
oddech. Nocą poprzez więzienie przewalała się fala wrzasków agonii, a za dnia
było cicho, pusto, jakby tych 15 tysięcy ludzi w ogóle nie było. Wszyscy czekali
na najgorszą porę. Gdy tylko słońce zachodziło, gdy tylko panicz w posiadłości
już spał, tutaj zaczynało się piekło i oni zostali w nie wciągnięci.
Zgubieni
przez ciekawość, chęć pomocy i wścibstwo. Tacy właśnie byli. Bez nadziei. Bez
wiary. Zamknięci w okrutnym świecie. Przerażeni prawdą i otumanienie
ciemnością. Koniec nadchodził, a oni nie mieli na to wpływu.
Nagle
drzwi się otworzyły, a na dwójkę przyjaciół padło światło. Zakapturzona postać
tylko na nich spojrzała i poszła dalej. W oddali słychać było jej kroki oraz
niekiedy dźwięk otwieranych drzwi. Podziemia zaczęły wrzeć. Skazańcy biegli
przed siebie, próbując się wydostać. Każdy ratował siebie, nikt nie
współpracował.
W pewnej
chwili ktoś ich zauważył. Otworzył szeroko oczy z przerażenia, wbiegł do celi i
zaczął ich szarpać.
-
Uciekajcie! Jak was znajdzie to będzie po was! Lepiej zginąć w Sali niż tutaj,
będąc rozszarpanym! Szybko! Biegnijcie! – krzyknął na nich i sam zaczął
uciekać. Ron otworzył oczy w przerażeniu i, chwytając Hermionę za rękę, pobiegł
w stronę drzwi, by dołączyć do uciekającego tłumu.
*
* *
- Pssst!
Tutaj!
Przyjaciele
obejrzeli się wokoło i podbiegli do wołającego ich głosu. Ciężki, masywne drzwi
zamknęły się za nimi, a wszelkie krzyki ucichły. Wrota zostały zaryglowane.
Dopiero teraz mogli spokojne rozejrzeć się gdzie są i z kim mają do czynienia.
Okazało się, że wylądowali w jednej z sali tortur. Na ścianach wisiały kajdany
a pod sufitem klatki, w których siedzieli śpiący ludzie. Dwójka przyjaciół
miała głupią nadzieję, że oni śpią. Bo śpią, prawda?
-
Wygląda na to, że jesteśmy bezpieczni.
-
Ty… ty jesteś tym kamerdynerem…
-
Och! Miło, że mnie pamiętacie. Na imię mi Daniel i jestem osobistym
kamerdynerem panicza Harry’ego. Miło mi. – ukłonił się w stronę gryfonów z
prawą ręką położoną na piersi.
-
Dlaczego wszyscy uciekają? – spytała od razu Hermiona roztrzęsionym głosem.
-
To proste. Panicz zaczął mieć koszmary. Wszystko, czego panicz się boi w tym
właśnie czasie zostaje pobudzone do życia. Wszystkie mroczne potwory, demony.
Wszystko to ożywa i zagraża życiu mieszkańców posiadłości, ale jeśli wypuści
się te potwory w więzieniu, sprawa jest prostsza.
- Jak
to? – spytał blady na twarzy Ron, siłą powstrzymując wymioty. Nie mógł znieść
okropnego zapachu krwi, którym te mury dosłownie płakały.
-
Powiedz mi. – zwrócił się w stronę rudzielca. – Lepiej poświęcić czarodziejów i
czarownice czy nikomu nie potrzebnych więźniów? W tej chwili, za tymi drzwiami –
rzucił okiem na barykadę. – toczy się wielka zabawa w ganianego. Kto jest
szybszy, przeżyje, a kto nie… trudno. Setka więźniów w tą czy w tamtą. Kogo to
obchodzi. To właśnie w czasie jednej z takich nocy zostałem obdarowany tym. –
dotknął blizny na swojej twarzy. – Panicz miał jeden ze swoich koszmarów, w
pokoju zmaterializował się już pierwszy potwór, w tedy się obudził. Chwycił
sztylet, leżący na stoliku nocnym, i przeorał mi twarz. Blizny zadane przez
Panicza nigdy nie goją się tak, jak powinny. Moja zaczyna mnie piec, gdy Panicz
się boi, więc mogę szybko reagować.
-
Do kiedy będziemy zmuszeni tutaj siedzieć? – spytała Hermiona, siadając na
ziemi i podciągając kolana do podbródka.
-
Koszmary Panicza zwykle znikają około siódmej rano. Mamy dokładnie dwunastą w
nocy. – odpowiedział na zadane pytanie. – Zdrzemnijcie się. Tyle możemy teraz
zrobić.
Przyjaciele
do rana nie zmrużyli oka. Wszędzie roznosił się zapach krwi i rozkładu. Powinni
do tego przywyknąć, ale najwyraźniej nie da się.
Około
godziny ósmej budynkiem wstrząsną wielki huk. Zatrzęsła się podłoga, a z sufitu
posypał się pył. Daniel wybiegł z komnaty i chwytając biegnącą zakapturzoną
postać za ramiona krzyknął:
-
Co się dzieje?!
-
Śmierciożercy. Przyszli po panicza Harrisona.
Rozdział 9